Panny, gęsi i gąsięta
Materiał i zdjęcia przygotował Pan Antoni Ryszard Sobczyk
Współczesna wieś jest zupełnie inna niż ta, którą pamiętam sprzed około pół wieku, kiedy
to podejmowałem decyzję o wyjeździe na Śląsk w poszukiwaniu pracy. Ale każdorazowy powrót do rodzinnej Wygody w gminie Jędrzejów, a także możliwość rozmowy z Mamą, rodziną i znajomymi,
jest zawsze dla mnie wielkim przeżyciem. Jest też okazją do wspominania minionych, jakże romantycznych czasów.
„Kiedyś” idąc przez wieś, łatwo było zorientować się, w których rodzinach są panny na wydaniu, bo w ich domostwach panował wyjątkowy porządek: chałupa wybielona „ze dwora”
i w środku wszystko porobione w porę i jak trzeba:, izby pozamiatane, podłogi wyszorowane i ławy pomyte. W kuchennej izbie polepę na niedzielę posypywano żółtym piaskiem, niekiedy w „magiczne” wzorki, wzbudzając tym zachwyt kawalerów. Łóżka w „świątecznej” starannie zaścielano, z piętrzącymi się pod powałę, bogato pierzem i puchem wypchanymi poduszkami oraz jaśkami zdobnymi
w prześliczne koronki. Zresztą, pierzyny, poduszki i jaśki gromadzone były w tych domach w liczbie
o wiele większej, niż bieżące potrzeby, bo część z nich „czekała”, aby stać się składnikiem wiana panny, która będzie wydawana za mąż. Całe to bogactwo „wietrzyło się” często przed chałupą, koniecznie od strony drogi, „równiuśko” poukładane na żerdziach przez puszące się panny, by „kłuło” w oczy przechodzących przez wieś kawalerów.
Na przykładzie Ziemi Jędrzejowskiej można powiedzieć, że, zarówno przed, jak i po wojnie,
w każdym prawie gospodarstwie wiejskim „trzymano” stado gęsi, liczące od kilkunastu do kilkudziesięciu sztuk. Wynikało to z dużego zapotrzebowania na pierze oraz gęsie mięso i uważane było za opłacalne.
We wsiach były bowiem tereny przeznaczone do ogólnego użytku, najczęściej w postaci podmokłych łąk lub ugorów porośniętych krzakami, często z dostępem do wody, co w zupełności wystarczało dla stad ze wszystkich chętnych gospodarstw. Ale trzeba przyznać, że z perspektywy dzisiejszych ferm drobiarskich było to zjawisko na niewielką skalę.
„Chowanie gęsi było domeną gospodyń, ponieważ wymagało kobiecej delikatności, konkretnej wiedzy, a także umiejętności i przekazywane było córkom przez matki. Gęsi „chowała” też moja Babcia Teofila, u której, będąc jeszcze dzieckiem, mogłem wszystkie zabiegi pielęgnacyjne obserwować.
Gęsi zaczynają się nieść, gdy dzień świetlny wynosi około dziesięciu godzin i znoszą one po około dwudziestu jaj. Gniazda lęgowe przygotowywane były w specjalnych koszach, uplecionych z warkoczy żytniej słomy. Środek wypełniano miękką owsianą słomą /”owsianką”/, do której, zgodnie ze zwyczajem, dodawano „ociupinę” siana z wigilijnego stołu, mającego zapewnić szczęśliwy wyląg. Na takiej podściółce układano jaja, sadzano gęś i już w czasie pierwszych godzin okazywało się, czy wybrana przez gospodynię „matka”, będzie miała instynkt wysiadywania jaj i wodzenia gąsiąt. Jeżeli gęś nie schodziła z gniazda,
a pogęgując z cicha mościła je skubanym z siebie puchem, obracała po swojemu jaja i w końcu statkowała się, oznaczało, że są duże szanse na wyląg.
Gąsiorem natomiast nikt się już wtedy nie przejmował. Po spełnieniu swojego radosnego obowiązku reproduktora, był w „nagrodę” tuczony owsianymi kluchami i najczęściej trafiał na stół bogatych jędrzejowskich Żydów.
Ze względu na zimową porę oraz brak miejsca w lichych i ciasnych obórkach, a także z dbałości
o zapewnienie odpowiedniej temperatury, na okres wysiadywania jaj gniazda umieszczane w izbie kuchennej: pod stołem i w kącie. Na ogół domownicy i gęsi pomieszkiwali razem zgodnie, dobrze się rozumiejąc, ale jeżeli do izby wbiegł pies lub wszedł obcy człowiek, gęsi, swoim gęganiem i syczeniem, czyniły wielkie larum. Wtedy, dla uspokojenia atmosfery, przydawała się zasłonka oddzielająca gęsie gniazda od reszty izby i należało szybko ją „zaciągnąć”.
Wszyscy domownicy musieli też umieć odczytywać zachowanie się gęsi. Jeżeli na przykład wierciła się i przykrywała jaja puchem, oznaczyło, że szykuje się do opuszczenia gniazda bo jest głodna, chce jej się pić, albo ma potrzebę „przewietrzenia się”. Wtedy należało ją delikatnie ująć pod boki i bez zwłoki wynieść na podwórko, w przeciwnym razie, sama zeszła z jaj, „waląc” na środku izby wielką
i potwornie śmierdzącą kupę, karząc tym niefrasobliwych współlokatorów.
W dziesiątym dniu wysiadywania oceniano jaja pod kątem ich „zalęgnięcia”. W tym celu każde jajo prześwietlano światłem lampy naftowej, a w późniejszym okresie żarówki elektrycznej i usuwano
z gniazda te, które nie posiadały rozwijającego się zarodka. Drugie prześwietlenie, w osiemnastym dniu, pozwalało usunąć jaja z zarodkami zamarłymi. W dwudziestym siódmym dniu wysiadywania, jaja pławiono
w wodzie o temperaturze nieco wyższej od ciała ludzkiego przez około dziesięć minut. Pławienie przeprowadzano w celu ostatecznego usunięcia jaj z nieżywymi zarodkami /opadały na dno i były nieruchome/ oraz namoczenia skorupy, co ułatwiało przekłuwanie jej przez pisklęta. Wylęg gąsiątek następował po 28-32 dniach wysiadywania. Gniazda wynoszono wtedy z domu, natomiast nogi stołu obstawiano deskami lub zastawiano nimi wolny kąt wyścielając go sianem i umieszczano tam gąsiątka oraz ich „opiekunkę”. W pierwszych dniach po wylęgu „małe” żywione były ugotowanymi na twardo i drobno posiekanymi kurzymi jajkami, do których, po pewnym czasie, dodawano rozdrobnioną młodą oziminę.
Gęś z gąsiętami
Po kilku dniach wygrzewania się w domu, w pogodny marcowy dzień, gąsięta z gęsią-matką, wynoszone były w zaciszne miejsce podwórka. Z czasem ich przebywanie na powietrzu wydłużano, a kiedy podrosły i dopisywała pogoda, już nie wracały do izby, zostając nawet na noc w obórce,
w odpowiednio przygotowanym miejscu.
U mojej Babci każdego roku przeważnie trzy gęsi wysiadywały jaja i „zajmowały” się wylęgniętymi gąsiętami. W miarę jak małe dorastały i obrastały w pióra, jedna ze „starych” gęsi kreowała się na przywódczynię całego stada i za nią każdego ranka, bez sprzeciwu i w należytym porządku, jak przystało na gęsi, stado podążało dróżką do śródleśnego jeziorka zwanego Klisowiec. Tam przychodziły także stada z innych gospodarstw i wszystkie gęsi razem przebywały tam przez całe dni, pływając i zajadając się wodorostami, skubiąc trawę na śródleśnej polanie położonej na wzgórku, wygrzewając się w słońcu
i czyszcząc sobie pióra.
Z gęsiami na Klisowiec posyłane były dzieci, z przykazaniem aby solidnie pilnować stada. Ale dzieci, jak to dzieci, nie bardzo przejmowały się obowiązkami. Urządzały różne zabawy, kąpały się i swawoliły, zdając sobie sprawę z tego, że gęsi w dużej grupie są dość bezpieczne, bo potrafią obronić się nawet przed atakiem lisa.
Przed zmierzchem dzieci i stada powracały do zagród.
Gęsi, które wylęgły się przed końcem marca, w okresie do późnej jesieni można było podskubywać trzy razy. Przed każdą z tych czynności badano, czy pióra są „dojrzałe”, to znaczy, czy mają suchą oraz przezroczystą „dutkę” i luźno tkwią w skórze. Skubano pierze i puch na piersiach i brzuchu gęsi, oszczędzając „bokówki”, gdyż stanowią one oparcie dla skrzydeł. Jeżeli po podskubaniu, którejś gęsi opadały skrzydła, świadczyło to o tym, że zadanie nie było wykonane dobrze. Ważnym też było, aby świeżo podskubanych gęsi nie wpuszczać do wody i wtedy do ich pasienia wykorzystywano przydrożne rowy, podmokłe łąki i śródleśne trawiaste łęgi. A po żniwach dzieci zaganiały gęsi na ścierniska, a one wyskubywały tam zielone chwasty i czyściły ściernisko z niezebranych kłosów i wypadłych ziaren.
Jesienią, przed Świętym Marcinem, gdy gęsi były już podpasione owsem i podskubane po raz trzeci, zjawiali się we wsi kupcy. Byli to Żydzi pochodzący z Chęcin, bo miasto to słynęło z handlu drobiem, a zamieszkała tam ludność żydowska zajmowała się skupem, koszernym ubojem, sprzedażą pieża
i gęsiego mięsa. Jeżeli po czasochłonnym targowaniu się, ustalono zadowalającą dla obu stron cenę, Żyd ładował na „furkę” zakupione stado i podążał w „swoją” stronę.
Licząc pieniądze ze sprzedaży gęsi i pierza, co roku można było usłyszeć od gospodyń opinię, że „trzymanie” gęsi opłaciło się, bo wydatków na nie w ciągu roku było niewiele, a pieniądze wzięte za jednym razem, bardzo się przydadzą rodzinie przed zimą.
Troskliwa Babcia zostawiała „na chowani” trzy upatrzone wcześniej gęsi i gąsiora, bo takie były proporcje płci zapewniające prawidłową przyszłość hodowli. A w dzień Świętego Szczepana nie zapominała podsypać gąsiorowi święconego owsa, by swoje gęsi chędożył, a nie fruwał po wsi za obcymi.
Antoni Ryszard Sobczyk