Monthly Archiv: styczeń, 2014

Pradziadkowie

                     Niestety, nie udało mi się dotrzeć do danych o wcześniejszych pokoleniaqch moich przodków, zaczynam więc od skromnej informacji o Pradziadkach.

                           Wszystkie moje Prababcie i Pradziadkowie pochodzili z okolic Jędrzejowa, a ich rodziny utrzymywały się z rolnictwa. Byli samodzielnymi gospodarzami i nic nie wskazuje na to, aby Oni sami lub dzieci musiały wynajmować się w pobliskich dworach.

                           Jako małe dziecko zetknąłem się bezpośrednio tylko z Pradziadkiem Marcinem Stępniem, który zmarł około 1950 roku. Pozostałe osoby z tego grona nie były mi znane osobiście, bo zmarły przed moim urodzeniem. Nie udało mi się także dotrzeć do żadnych ich zdjęć.

                           Do współczesnych czasów nienaruszony pozostał tylko grób Prababci Anny Stępień
/z d. Tekiel/, znajdujący się na Cmentarzu Parafialnym w Mokrsku. Obok niego znajdował się grób Pradziadka Marcina Stępienia, ale w późniejszych latach na tym miejscu znalazł wieczny odpoczynek także jego wnuk, Józef Sęk oraz żona wnuka. Grób Pradziadka został wtedy przebudowany.

                            Groby Pradziadków Antoniego i Rozalii Chrzanowskich oraz Józefa i Katarzyny Simlatów znajdowały się na cmentarzu Św. Trójcy w Jędrzejowie i tam bywałem jako dziecko wiele razy, natomiast Wincenty i Tekla Świtalscy pochowani zostali na Cmentarzu przy Klasztorze Cystersów. Nie pamiętam, abym je kiedyś odwiedzał. Obecnie tych grobów już nie ma.

 

                     1. Pradziadkowie z Jędrzejowa: Wincenty Świtalski /przybliżone lata życia: 1840 – 1900/ i Tekla z domu Gołębiowska

                     Po zawarciu związku małżeńskiego Wincenty i Tekla zamieszkali w Podchojnach, prawdopodobnie z rodzicmi Tekli, a po kilku latach przeprowadzili się do Jędrzejowa, gdzie objęli gospodarstwo rolne rodziców Wincentego. Posiadali pięcioro dzieci: najstarszy syn Ignacy -mój Dziadek, mieszkał w Rakowie, córka Zofia z męża Zakrzewska, bliźniacy: Franciszek i Karol -obydwaj mieszkali w Jędrzejowie i córka Domicellę -jej mąż to Stanisław Zapiór.

                             W okresie nauki w Liceum /na początku lat sześćdziesiątych XX wieku/ byłem kilkakrotnie w domu po Pradziadkach Świtalskich. Mieszkał tam wtedy ich syn Karol z rodziną. Obecnie w tym miejscu, przy ulicy 11 Listopada /dawniej Klasztornej/, znajdują się bloki. Miejsce to oddalone jest około pół kilometra od Klasztoru Cystersów.

                              Pradziadek Wincenty grał w miejskiej orkiestrze dętej na kornecie.

 

                       2. Rakowianie: Chrzanowski Antoni i Rozalia z domu Marcinkowska

                               Prababcia pochodziła z Ignacówki. Po ślubie Antoni i Rozalia zamieszkali w Rakowie razem z rodzicami Pradziadka. Zachowałem w pamięci ich wyjątkowo obszerne, ale już mocno zniszczone zabudowania z końca lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy mieszkała tam jeszcze wdowa po synu Pradziadków, Wojciechu. Od „Kamiennego Dołu” dzieliła je tylko działka Kośmidrów.

                             Antoni i Rozalia mieli sześcioro dzieci: Andrzej -mieszkał w Borkach, Wojciech
– w Rakowie, Józef -nie założył rodziny, zmarł w młodym wieku, Maria -z męża Krzysztofik mieszkała
w Zagaju, Julia -z męża Fiuk w Brzeźnicy i Katarzyna -moja Babcia z mężem Ignacym Świtalskim mieszkali w Rakowie.

 

                               3. Twórcy siedliska: Józef i Katarzyna Simlatowie

                              Mojego Pradziadka Józefa Simlata nigdy nie widziałem, nie przetrwało też jego zdjęcie,
a moje wyobrażenie o Nim ukształtowało się na podstawie wyglądu znanych mi osobiście jego czterech synów, którzy, jak mawiano, byli do siebie nawzajem i do swojego ojca bardzo podobni.

                              Miał około 180 cm wzrostu, ciemne na bok przyczesane włosy i smagłą cerę. Pochodził
z Krasocina, a w Rakowie pracował we dworze, na tzw. „Klosturce”, jako fornal. Jak przystało na tę funkcję, kochał konie. Posiadał „charakter do koni” i dla nich zrobiłby wszystko. One zaś odwdzięczały mu się niezawodnością w pracy i radosnym rżeniem, gdy czuły że się zbliża. Zresztą, ten talent do koni odziedziczył po Józefie jego wnuk, a mój wujek, Tadeusz Simlat, z którym jako nastolatek przebyłem furmanką wiele kilometrów dróg i bezdroży.

                              Pradziadek Józef był szykownym oraz „charakternym” chłopakiem i ze znalezieniem sobie żony nie miał kłopotu, choć trzeba przyznać, że bogatym nie był. Jemu samemu powodziło się dobrze, bo jako fornal mieszkał we dworze, otrzymywał stosunkowo wysokie wynagrodzenie:
w naturze, tak zwaną ordynarię i w gotówce. Ale czym innym są koszty utrzymania się w kawalerskim stanie, a czym innym budowa gospodarstwa i utrzymanie rodziny.

                              Ożenił się z Katarzyną, córką zamożnego gospodarza Michała Chudzika, właściciela osady rolnej w Rakowie. Najwyraźniej nie było to po myśli rodziców Kasi, bo mimo iż Chudzikowie mieli dużo ziemi położonej przy dobrych drogach, to zgodnie z panującym wówczas zwyczajem traktowania osób popełniających mezalians, wyznaczyli młodym działkę na uboczu, w pobliżu wsi Podlaszcze i tam zbudowany został dla nich drewniany domek pod jednym dachem z chlewem. Jeszcze teraz podczas głębszej orki „wyłażą” kamienie z podmurówki tamtych zabudowań. Okolica, w której osiedlili się młodzi Simlatowie jest ładna, z lasem w tle, ale nawet obecnie jest to pustkowie. Gleba tamtejsza to czarnoziem bagnisty, ciężki do uprawy, po opadach deszczu bardzo klejący się do butów, a więc
w gruncie rzeczy nie sprzyjający zamieszkiwaniu, biorąc pod uwagę same tylko polne drogi wokół i brak utwardzenia choćby kawałka terenu. Na dodatek młodym gospodarzom dokuczały dziki, wilki i lisy
z pobliskich lasów, niszcząc uprawy, porywając dobytek i ciągle ich niepokojąc. Pewnie Kasia wychowana wśród rodzeństwa i przyjaciół w Rakowie, wsi tętniącej życiem, tęskniła na tym odludziu
i narzekała na swój los. Myślę, że to Ona wymodliła i wypłakała zmianę miejsca zamieszkania dla swojej rodziny. A kto wie, może też i jej Rodzice, Chudzikowie, zaczęli sprzyjać młodym, przekonując się
z czasem do „rzutkiego” zięcia? Dość powiedzieć, że Michał Chudzik pomógł młodym nabyć ziemię
w Rakowie, w swoim sąsiedztwie, od brata Kacpra i tu zostało przeniesione gospodarstwo
z Podlaszcza.

                              W taki oto sposób powstało w Rakowie siedlisko Simlatów. W tym miejscu mieszkali kolejno: przedstawieni już powyżej twórcy siedliska: Katarzyna i Józef Simlatowie, po nich odziedziczył gospodarstwo ich najmłodszy syn Michał z żoną Agnieszką z domu Stępień /moi Dziadkowie/,
a następnie córka tych ostatnich, Pelagia z mężem Mieczysławem Świtalskim pochodzącym
z Rakowa /moi Rodzice/.

                            Katarzyna i Józef Simlatowie mieli czterech synów: Jędrka -mieszkał w Goźnie, Jaśka
-w Rakowie, Wicka -w Sobkowie i Jędrzejowie i Michała -w Rakowie oraz dwie córki: „Sobczykowo” -mieszkała w Piaskach i „Nazimkowo” -w Rakowie. Nie pamiętam aby nazywano te Ciotki po imieniu. Zawsze mówiono o nich wykorzystując przekształcone nazwiska ich mężów.

 

                     4. Pradziadkowie znad Nidy czyli Anna i Marcin Stępniowie

                      Pradziadek Marcin Stępień /przybliżone lata życia: 1865 – 1950/ pochodził z Chwaścic. Ożenił się z Anną Tekiel z Mokrska i tu, nad samą Nidą, niedaleko „figury” zamieszkali. Byli rodzicami czterech córek: Józi – z męża Matlińskiej, mieszkała w Goźnie, Jantosi – Sęk, w Mokrsku, Jagosi -Simlat, w Rakowie /moja Babcia/ i Marysi -Chudzik, w Goźnie.

Prababcia Anna żyła w latach 1865 – 1921, zmarła 21 lutego przeżywszy 56 lat.

      Grób Prababci 2

Przy grobie Prababci Anny Stępień na Cmentarzu Parafialnym
w Mokrsku /foto. Z . Świtalska, Mokrsko 2009 /

 

                               Pradziadek Marcin zmarł około 1950 roku. Pamiętam jego postać, choć prawdopodobnie tylko z jednego spotkania, które na mnie, małym dziecku wiejskim zrobiło duże wrażenie.

                             Pradziadek zaszokował mnie swoim wyglądem. Był człowiekiem niewysokim, barczystym, z dużą głową, której wielkość wynikała głównie z bujnej czupryny, „zbudowanej” z pokręconych, a może potarganych włosów oraz brody, która nie była długa, ale szeroka i podobnie jak włosy na głowie mocno poskręcana. Całe to obfite owłosienie miało kolor ciemno-siwy i nie pamiętam ani oczu Pradziadka, ani nosa, ani żadnych rysów twarzy, choć wydaje mi się, że cały czas się uśmiechał. Ubrany był w ciemną luźną koszulę i jakieś przykrótkie jasne „portki”. Było wtedy lato, więc drogę z Mokrska do Rakowa /ok. 10 kilometrów/ przebył boso. Przyszedł aby odwiedzić swoją córkę, a moją Babcię Jagosię i jej rodzinę.

                               W czasie pobytu w naszym domu, gdy chciał się do mnie zbliżyć, czy może wziąć mnie na kolana, bardzo się wystraszyłem i z płaczem uciekłem na podwórko. Było ciepło i nikt za mną nie wyszedł, bo widocznie podwórko uważane było za miejsce bezpieczne do zabawy dla malucha. Rodzina jakiś czas beztrosko rozmawiała, nie zastanawiając się, co porabia mały Januszek. Po jakimś czasie domownicy zauważyli moje zniknięcie i rozpoczęły się nerwowe poszukiwania.

                              Maluch, czyli ja, zginął i nie pozostawił jakichkolwiek śladów. Nie pomogły nawoływania, bieganina domowników po obejściu, ani nawet wizyty u sąsiadów. Nie pomogło także przeszukanie stodoły, obory i studni. Wyobrażam sobie dramatyzm tej sytuacji, gdy jedyne wtedy dziecko w domu, prawnuk, wnuk i syn zniknął bez śladu.

                              Gdy po tych poszukiwaniach członkowie rodziny znaleźli się na podwórku i zastanawiali się, co dalej „począć” i gdzie można jeszcze mnie szukać, a Mama z Babcią już na dobre rozpłakały się, coś nagle zaszeleściło na stojącym pośrodku podwórka wozie konnym, na drewnianych kołach, na którym Tato przywiózł z łąki trochę wysuszonego siana. Można sobie wyobrazić, jakie było zdziwienie
i konsternacja zmartwionych i strapionych „poszukiwaczy”, gdy oto wygrzebałem się z siana, stanąłem na nogi i zacząłem przecierać piąstkami zdziwione i zaspane oczy.

 Będzie ciąg dalszy pt. Dziadkowie

                         

Rodzina i nie tylko

 

 „Przydarzyło mi się to, 
  co się przytrafia zlepionym przez długotrwałe leżenie  księgom.          
  Muszę teraz odwinąć tę moją pamięć
  i  od czasu do czasu 
wstrząsać wszystko to, co tam się znajduje na składzie”.

                                                                  Seneka Młodszy /ur. ok. 4 roku p.n.e. zm. 65 roku n.e./

                                                       

                 Wstęp
                                                                                                                                 
                    Ludzie w tzw. „pewnym wieku” mają potrzebę „sięgania do korzeni”, poszukiwania informacji
o swoim pochodzeniu i życiu przodków. Ze mną aktualnie też tak się dzieje, bo odczuwam potrzebę zapisania i podzielenia się z innymi tym, co przeżyłem i zapamiętałem i czego udało mi się dowiedzieć.

                    Ale gdy przystępuję do pisania, okazuje się, że zapamiętałem stosunkowo niewiele, dokumentów jest mało, a dotarcie do tych które istnieją, jest trudne, bowiem zwykle są „dobrze schowane” w różnych zakamarkach. Rzeczą naturalną jest też sięganie do ludzi, którzy pamiętają minione czasy. Zawsze jest jednak za późno, bo tych, którzy mogliby być najlepszym źródłem informacji nie ma już wśród nas, a wielu z żyjących pamięć ma mocno nadwyrężoną.

                     Mimo wszystko zaczynam. Przywołuję w pamięci różne zdarzenia, niektóre podsuwają mi bliscy i znajomi, no i rozglądam się szukając pomocy i licząc na to, że rodzina, w tym również ta dalsza, mało mi znana lub zupełnie nieznana też coś dołoży.

                    Ciągle na przykład staram się dowiedzieć skąd pochodzą Świtalscy. Ciekawe, czy ta rodzina od zawsze mieszkała na Kielecczyźnie, w okolicach Jędrzejowa, czy też może kiedyś przybyła tu
z innych terenów? Wiem, że rodziny Świtalskich mieszkają obecnie we Lwowie i w okolicach tego miasta, w Warszawie, Kielcach, Polsce południowo-wschodniej, a także w województwie wielkopolskim, kujawsko-pomorskim, lubuskim i dolnośląskim. Zastanawiam się więc, do których z nich jest nam najbliżej?

                     Dużo refleksji na temat rodziny pojawiło sie w mojej głowie na Cmentarzu Świętej Trójcy
w Jędrzejowie, bo jest to miejsce wiecznego spoczynku wielu Świtalskich, Simlatów Chrzanowskich, Chudzików … Muszę jednak z przykrością stwierdzić, że przez lata następowały tam niekorzystne dla mojej rodziny zmiany. Spoglądam ze smutkiem na starą część jędrzejowskiego cmentarza. Za cmentarną kaplicą, gdzie teren lekko się podnosi, w pobliżu wysokich drzew były kiedyś mogiły ziemne moich przodków. Pamiętam szeroki grób Pradziadków: Józefa i Katarzyny Simlatów, a tuż obok maleńką mogiłkę najstarszego syna moich Dziadków Agnieszki i Michała, Henryka, który zmarł będąc niemowlęciem. A w innym miejscu, trochę niżej były groby Chrzanowskich, rodziny ze strony mojej Babci Katarzyny, która też była pochowana w tym rejonie cmentarza. Jest tutaj też grób Rafała Świtalskiego, naszego kuzyna, burmistrza miasta Jędrzejowa, zmarłego w 1894 roku, którym od dłuższego już czasu nikt się nie opiekuje. Będąc dzieckiem odwiedzałem wszystkie te miejsca, najczęściej z Babcią Agnieszką i z Mamą. Każdego roku we Wszystkich Świętych paliłem na nich świeczki i nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek dorosnę, a tym bardziej podstarzeję się i że kiedyś będą nowe groby członków naszej rodziny. Później, kiedy byłem „gdzieś w szkołach”, niektóre z „naszych grobów”, nie zauważyłem nawet kiedy, zostały zrównane z ziemią i na tych miejscach pojawiły się nowe pochówki.

                     Mam wrażenie, że nasi nieżyjący bliscy patrzą na nas, oczekują określonych zachowań,
a czasem wpływają na nasze postępowanie. To duży i porywający temat, do którego może kiedyś wrócę.

                     A teraz, przywołuję myśl, która często przychodzi mi do głowy:
– Z biegiem dni, z biegiem lat przestrzeń wokół nas pustoszeje, odchodzą znani nam i kochani ludzie. Wszystko się zmienia, nawet krajobrazy i staje się wiadomym, że każde pokolenie ma tylko jeden swój czas, który mija bezpowrotnie. Jednocześnie inicjowany jest nowy porządek rzeczy, spraw i zależności, a powstająca wolna przestrzeń nie pozostaje pusta, ale zapełnia się szybko nowymi istnieniami. Wszystko to nas oszałamia i niszczy, a naszą „poranioną” duszę najlepiej leczą rodzący się nowi członkowie rodziny.

                     Zdaję sobie sprawę z tego, że moja wiedza dotycząca naszej rodziny jest fragmentaryczna. Ale decyduję się przedstawić to co zdołałem zebrać, co jest moim zdaniem ciekawe i stanowi charakterystykę poszczególnych miejsc, osób i sytuacji.

                     Może ta moja pisanina kogoś zainteresuje. Może kiedyś, komuś uda się sięgnąć głębiej.

 

Ciąg dalszy: Pradziadlowie