Category Archives: Miejsca magiczne, obszary swojskości
Młodzi ludzie: mężczyzna i kobieta, szukając dla siebie miejsca na ziemi, natchnęli się na zieloną dolinę, na dnie której, tryskało źródło. Urzekły ich rozległe, kwitnące łąki i zachwycił dostatek dobrej wody. Poczuli się szczęśliwi i postanowili pozostać tu na zawsze …
Taką uroczą scenkę, o treści ilustrującej początek osadnictwa ludzkiego na terenie swojej miejscowości przed kilkunastoma wiekami, przedstawiły dzieci ze Szkoły Podstawowej w Rakowie, podczas VII Konferencji Przedstawicieli Rakowskich Społeczności Lokalnych.

Dzieci z Przedszkola i Szkoły Podstawowej w Rakowie
oczekujące na występ
Obecnie Raków, w gminie Jędrzejów, to wieś, w której mieszka prawie 500 osób. Teren ten do dziś zachował urok i romantykę „tamtych czasów”, którą czuło się w zaimprowizowanej przez dzieci scence. Poza tym wszystko tu jest nadal proste, konkretne, przyziemne, bliskie, ludzkie …
Czym jest więc Raków dzisiaj?
– Wsią położoną kilkadziesiąt kilometrów od dużych ośrodków miejskich,
typową prowincją? …
– Zaraz, zaraz, jaką prowincją? … To nie prowincja, to dla nas „środek świata”. Tu przecież wszystko zaczyna się i kończy. To jest nasz byt realny, przestrzeń dobrze nam znana, bliska i kochana. To także niezwykli i szlachetni ludzie. To jest nasza „Mała Ojczyzna”.
W Polsce jest kilkanaście miejscowości o nazwie Raków. Z całą pewnością najsłynniejszą z nich jest Raków leżący w powiecie staszowskim /świętokrzyskie/, miejscowość gminna, o bogatej historii, znana min. z działalności Arian czyli Braci Polskich, którzy osiedlili się tu pod koniec XVI wieku. Za to najstarszą spośród tych miejscowości jest nasz Raków w gminie Jędrzejów. Jego początki sięgają XII wieku.
W roku 2003 Witold Świtalski, Warszawiak, który zupełnie nie dawno osiedlił się wraz z rodziną w rejonie Rakowa Ariańskiego, zainicjował spotkania przedstawicieli miejscowości o nazwie Raków, w celu poznania się ludzi i nawiązania współpracy. Projekt ten zyskał poparcie i w 2010 roku odbyła się już VII Krajowa Konferencja Przedstawicieli Rakowskich Społeczności Lokalnych.
Witold Świtalski -„ojciec chrzestny” spotkań
W dniach 10 i 11 lipca br. spotkali się przedstawiciele czterech zaprzyjaźnionych „Rakowów”:
– Ariańskiego,
– z gminy Łęka Opatowska /pow. Kępno, w Wielkopolsce/,
– z gminy Chocianów /pow. Polkowice, na Dolnym Śląsku/,
– oraz Rakowa z gminy Jędrzejów /organizatora tegorocznego spotkania/.
Burmistr Jędrzejowa Marek Wolski
Najważniejsza część Konferencji odbyła się w budynkach Ochotniczej Straży Pożarnej w Rakowie. Rolę gospodarzy pełnili: Burmistrz Jędrzejowa Marek Wolski i Sołtys Rakowa Marian Zimoch. Z programem słowno-muzycznym wystąpiły dzieci ze Szkoły Podstawowej i Przedszkola. Odbyła się też prezentacja multimedialna, ilustrująca historię i współczesność Rakowa. Głos zabierali przedstawiciele poszczególnych delegacji , wręczone zostały pamiątkowe statuetki i wymieniono upominki. W rozmowach indywidualnych rozważano przede wszystkim kierunki dalszej współpracy oraz możliwości kontaktów gospodarczych i biznesowych.

Sołtys Rakowa Marian Zimoch
W ramach Konferencji goście zwiedzili min. Jędrzejów: Klasztor oo. Cystersów, Muzeum im. Przypkowskich, Piekarnię Świerkowskich oraz Browar. Spotkanie natomiast zakończyło się Mszą Świętą w intencji pomyślności społeczności rakowskich.
Przedstawicielki Rakowskiego Koła Gospodyń Wiejskich
Rozstając się, Rakowianie podkreślali sensowność organizowania kolejnych tego typu spotkań, bowiem:
– oprócz możliwości promowania miejscowości, przedstawienia na krajowym forum ich historii i dorobku, konferencje są zawsze ważnymi wydarzeniami w życiu społeczności lokalnych i skrzętnie odnotowuje się je w kronikach;
– stanowią takze czynnik aktywizujący poszczególnych mieszkańców na rzecz dobra wspólnego;
– stanowią konkretną podpowiedź do podejmowania działań, które zostały sprawdzone już w innych miejscach;
– perspektywa przyjazdu gości z całej Polski sprzyja głębszemu zainteresowaniu się władz gminy problemami konkretnego Rakowa;.
– podczas spotkań nawiązywane są także przyjaźnie i znajomości mające charakter pozainstytucjonalny, wyrażający się w gotowości niesienia pomocy w razie potrzeby, życzeniami świątecznymi itp.
„I ja tam z Wami byłem, miód i wino piłem” …
PS. Organizatorom VII Krajowej Konferencji Rakowian: Burmistrzowi Jędrzejowa Markowi Wolskiemu, Sołtysowi Rakowa Marianowi Zimochowi, a także wszystkim osobom zaangażowanym w przygotowania, min.: Radzie Miasta Jędrzejowa, pracownikom Urzędu Miasta i Gminy, Radzie Sołeckiej Rakowa, Nauczycielom, Paniom z Koła Gospodyń Wiejskich i Strażakom należą się serdeczne podziękowania za bardzo staranne przygotowanie Konferencji i godne zaprezentowanie się jako gospodarzy.
Jan Świtalski
js. (18:45)
Początek lata 2010 roku. Rozległe pola i kręta, wąska droga, prowadząca przez: „Brzezionki”, „Wykno”, 'Czarną Ziemię”, „Pastwisko” … Jej koleiny przez wieki wydeptywane były końskimi kopytami i wyrzynane okutymi kołami drewnianych wozów. Teraz dodatkowo poszerzone są
i ubite przez rolnicze ciągniki.
Ciągle ta sama panorama, … lekko pofałdowana równina opadająca w kierunku zachodnim
i „wyścielona” kolorowymi dywanami różnych upraw.
Idę … Wijąca się wśród pól, magiczna droga, na której łatwo się zapomnieć i uciec przed cywilizacją. Kłosy zbóż, co chwilę nachylają się i zaglądają mi w oczy:
– Gdzie byłeś przez te lata? – pytają.
– Co się z tobą działo?
– A Wiesiek, Tadek, Józek, Andrzej, Baśka, Tereska … też przyjdą?
– Pamiętasz jak było nam razem dobrze?
– Niczego nie zapomniałem, choć wędrowałem przez wiele pięknych miast i wsi. A dziewczyny
i chłopaki, z którymi przychodziłem tu kiedyś, gdzieś się podziali … Jedni w niebie, inni na ziemi … Wszyscy robią jakieś interesy …
– Nie spiesz się tak chłopie. Zapomniałeś już, jak wielkie ukojenie można odnaleźć w ciszy pól? O patrz, gapią się na ciebie chabry w niebieskich wiankach. Mówiłeś, że są twoimi ulubionymi. I kąkole błyskają w zbożu … i maki czerwone, i białe rumianki … A tam dalej, w ziemniakach, … popatrz, zdziwiony zając stanął słupka.
– Widzę wszystko. Czasem przecież przychodzę tutaj. Schowam się na miedzy, odpocznę chwilę, powącham kwiatki …
Droga przez „Brzezionki”
Z góry „przypieka”, duszno się jakoś zrobiło, chyba będzie burza. Podążam miedzą w stronę lasu. Na zacienionej drodze, wśród drzew, trochę łatwiej oddychać. Ale tu znowu jeżyny „obejmują” moje nogi:
– Poczekaj, deszczu się boisz, „z cukru jesteś” … Zapomniałeś już …
– Eee tam, zaraz „z cukru”. Pamiętam wszystko dobrze …
– Rozejrzyj się, przecież tu na skraju lasu, pod dębami, spotkaliście kiedyś, ze swoją „Z”, całą rodzinę „prawdziwków”. A tam dalej, w „brzózkach”, gromady podgrzybków, kozaków …
– Rzeczywiście, tak było, ale jakoś teraz nie mam szczęścia do grzybów .
Znajoma „grzybiarka”
Dialog przerywają błyski zbliżającej się burzy, a i grzmoty są coraz głośniejsze. Rozpoczyna się ulewa. Chowam się pod wiekowego dęba, ale jego korona też w końcu zaczyna przeciekać. Po chwili jestem cały mokry i jak tylko deszcz nacichnie, wracam szybko do domu.
Opowiadanie przedstawia życie na wsi jędrzejowskiej ponad pół wieku temu. Autor Antoni Ryszard Sobczyk jest emerytowanym górnikiem mieszkającym w Żorach. Pochodzi z Mnichowa kolo Jędrzejowa.
Jako dziecko prawie zawsze przebywałem u Dziadków na Wygodzie. Łączą się z tym wspaniałe wspomnienia. Byłem małym brzdącem, ale pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Pewnie dlatego tak się dzieje, że jest to najpiękniejsza część mojego dzieciństwa.
Dziadka zwali na wsi tak po prostu, „Jasiek”. Chłop był z niego nie za wysoki i szczupły, ale żylasty i mocny. Zapamiętałem go z siwymi włosami i sumiastym wąsem, zawsze podkręcanym.
Sypiałem oczywiście z Dziadkiem, w izbie obok kómory, pod wielkim obrazem z Sercem Jezusowym i jak mi się wtedy wydawało, na wielkim, dębowym łóżku z siennikiem wypchanym żytnią słomą, przykrytym prześcieradłem z szarego płótna. Bo jak mawiał Dziadek, na białym to ino dziedzice
i gulony śpio. Oczywiście przykrywaliśmy się pierzyną, pod głowy mieliśmy bufiastą poduszkę obszywaną koronką, a Dziadek spał w płóciennych kalesonach z oberwanymi trokami.
Przed snem mówiliśmy pacierz. Dziadek klękał, opierał złożone ręce o łóżko, a ja obok niego,
w takiej samej pozycji. Później, z pomocą Dziadka pierwszy gramoliłem się na łóżko, bo spałem od ściany, żebym w nocy nie spadł.
– No Dziadziuś, teraz opowiedz mi bajkę.
– Społbyś, chyra! Cały dziń włócyłem. Umordówanym.
– Ale Dziadziuś …
– Niech ci ta bedzie, ale króciuśko.
No to było tak. W chałupinie pod lasem mieszkał chłop z babą. Mieli kilkoro dzieci, drobiazg to jeszcze był. W obórce stała krowa z cielęciem, a po podwórzu łaziło parę kur i gęsi. Konia nie mieli, bo i na czym mieli go utrzymać? Na tych paru morgach lichej ziemi? Cały rok u nich trwał przednówek. Dobrze,
że las był obok, to jakoś wiązali koniec z końcem. Ale bida była.
Wiosna już przyszła, cieplutko się zrobiło, to chłop mówi do swoi:
– Może by tak wsadzić ziemniaków, póki jeszcze wszystkie niezjedzone?
– Ale cym orać?…
Uradzili, że będą ciągnąć pług sami, na zmianę. Wyszli dodnia, rozrzucili gnój po polu i wzięli się za orkę. Kole południa byli już tak pomordowani, że ledwie stali na nogach. Przystanęli, obtarli pot z czoła, napili się wody ze skopka i spojrzeli po polu. Prawie nic roboty nie ubyło.
Nagle, za nimi, jak nie zawieje, jak się nie zakurzy?!
Patrzą, stoi jakiś chłop i pyto:
– Cośta takie pomordówane?
– Tak to się wita ludzi ciężko w polu pracujących, diable jeden!?
Chłop z babą domyślili się, że jest to widywany w tej okolicy diabeł. Zresztą, porządny człowiek to ludziom w polu pracującym najpierw „Szczęść Boże” mówi. Czy się go bali? Ależ skąd! Wcale się nie bali, bo taki, na ten przykład diabeł, na grzeszne dusze ino jest łasy, a oni przecież do kościoła chodzili, na ochfiarę dawali, nie kradli na panadziedzicowym polu, ani na plebanowym. Podobno ino bogaci grzeszą,
a nie takie bidoki jak oni.
– Może bym i wama co ulżył w ty robocie – zagaił diabeł.
– Pewnie nie za darmo? – pyta chłop.
– A juści! Przecie wim, że wase dusze na nic mi sie zdadzo. A jeść trza.
Chłop zdjął copke, podrapał się po głowie i mówi:
– Dobrze. Zrobimy tak, teraz idziemy do chałupy coś zjeść, poobrządzać, odpocząć, a po południu bierzemy się do roboty.
– Co ty na to?
– Dobra!
Po południu wyszedł chłop w pole. Patrzy, pod lasem, obok drogi diabeł już siedzi na żerdzi
i a jakże, … fajkę se kurzy.
– No to do roboty!- mówi chłop zacierając ręce.
– Hola! Hola! Nie tak prendko! A jak z podziałem plonu bedzie?
Fifty, fifty? – pyta podejrzliwie diabeł.
– Nooo, uradziliśmy z moją, że jak urośnie, to na jesieni, ty zbierasz plon z wierzchu, a my od spodu, czyli
z ziemi.
– Dobra! Zgoda!- przyklasnął diabeł. Myśli se, pasuje, bo ja z wierzchu, co najlepsze zbiorę, a oni korzonki ino. Ha, ha, ha, ha! I tarzało się diablisko ze śmiechu, aż się po polu kurzyło!
– No diable, do pługa – zawołał chłop.
Diabeł wstał otrzepał się i tak jucha ciągnął pług zapalczywie, że aż pierdzioł przy tym śmierdząco. Kładli jedną skibę za drugą, ledwie chłopina nadążył chodzić trzymając mocno pług w garściach,
a kobiecina za nimi, co dwie stopy pac, pac, krojonego ziemniaka z opołki w bruzdę ledwo zdążyła wrzuczć. Pod wieczór wszystkie ziemniaki mieli już wsadzone i pole pięknie zabronowane.
Już tak początkiem lipca wiadomo było, że ziemniaki się udadzą tego roku. Nać pięknie wyrosła
i pięknie zakwitła. Diabeł, co rusz oglądał pole i tylko ręce zacierał z radości.
Gdzieś tak w połowie września, w niedzielę, chłop wracając ze swoją po sumie w kościele, spotyka diabła:
– Co się tak kręcisz jak kot z pęcherzem, za duszyczkami? Jutro bierz się do roboty i zabieraj z pola co swoje.
Ucieszył się diabeł. W poniedziałek z samego rana wpadł na pole, zaczął z wielkim zapałem zrywać nać i wynosić gdzieś chet za las, do swojej chałupy. Jeszcze zanim na „Anioł Pański” zadzwonili, już
z ostatnią płachtą naci schodził z pola, ino się strasznie dziwował, dlaczego te gupcoki na pobliskich polach, palą to, co on z takim mozołem do chałupy znosi.
Chłop ze swoją i z pomocą kumoszek wykopali ziemniaki, wsypali do piwniczki obok gruszy przed chałupiną posadowionej, obmurowanej w ziemi i przykrytej od góry darnią, by w zimę miały cieplutko i nie przemarzły czasem. Kobiecina zaraz ugotowała ich pełen sagan i postawiła na środku izby. Dzieciska go obsiadły w koło, bo już od dawna się kręciły po izbie, kuszone zapachem. Chłop też na ławie pod piecem
z pełną michą zasiadł i wszyscy zajadają zadowoleni.
Nagle z hukiem drzwi się otwarły i przed progiem stanął diabeł taki zły, że aż mu piana z pyska waliła. Progu nie śmiał przekroczyć, bo w izbie za dużo było świętych obrazów, a i ten najważniejszy,
z pielgrzymki do Częstochowy wisioł pośrodku ściany, no i święcona woda też by się znalazła.
– Co wy se myślita? Źmioczki se ita smacne, jak jakie paniska -drze się w niebogłosy. A jo gotuje i gotuje te nać i nie idzie tego do gemby wrazić! Pies się tego nawet nie chce chycić!
Pomiarkował się chłop, że to nie przelewki, bo diabeł zły i trza go jakoś udobruchać.
– Nie nerwuj się już. Teroz robimy tak. Na tym polu po ziemniakach zasiejemy razem żyto i ty zbierzesz to z góry, a ja to z dołu. Niech się rachunki wyrównają.
– Ooo nie! Tym razem to mnie już nie ocyganicie. Biere wszystko z dołu
– wykrzyczał diabeł.
Nie wiem jak to się skończyło, bo zasnąłem.
Rano, po przebudzeniu, wychodziliśmy z Dziadkiem, po cichutku, przez komorę, do ogródka.
A Babcia później dziwowała się i dziwowała, czego te malwy jej tak marnieją.
Żory, wtorek, 23 lutego 2010 r
W dawnej Polsce było wiele tajemniczych miejsc, w których miały swoje siedziby różne, obce ludziom i czasem niebezpieczne dla nich istoty: duchy i demony. Myślę, że jest potrzeba pisania o tym, by ocalić od zapomnienia ginącą bezpowrotnie tradycję wierzeniową minionych pokoleń, a poza tym jesteśmy przecież ciekawi, jak żyli, o czym myśleli i co zajmowało naszych praojców.
Z opowiadań dziadków, rodziców i przyjaciół rodziny zapamiętałem, że w okolicach Rakowa /jędrzejowskiego/ jest kilka miejsc, gdzie można zetknąć się z istotami pozaziemskimi. Najbardziej utkwiły mi w pamięci:
– „Torfiane Doły”,
– „Żabiniec”,
– i „Zimna Woda”.
„Torfiane Doły”
Od Jędrzejowa po Motkowski Las, wzdłuż rzeki Brzeźnicy, ciągnie się malowniczy pas łąk, leżących na torfowisku. Przez wiele lat mieszkańcy okolicznych wsi, min. Rakowa i Czarnocic wydobywali tu torf, który po wysuszeniu służył jako opał. Po torfie pozostał wielohektarowy obszar dołów napełnionych wodą:
– głębokich i płytkich, małych i dużych, łączących się ze sobą lub istniejących samodzielnie.
Ludzie łowili tu ryby, polowali na ptactwo wodne, a czasem przychodzili tu tylko po to, żeby nacieszyć oczy pięknem okolicy i odpocząć. Starsi i bardziej doświadczeni mieszkańcy przestrzegali, żeby nie chodzić w „Torfiane Doły” pojedynczo, bo można zostać ofiarą topielicy. Postać tę utożsamiano z duszą młodej szlachcianki z pobliskiego dworu, Jadwigi, która porzucona przez narzeczonego,
z rozpaczy i zgryzoty, tu się utopiła. Topielica Jadzia pięknym śpiewem wabiła młodych mężczyzn, wciągała ich w miłosne igraszki, po czym mściła się za nie osiągnięcie małżeńskiego szczęścia, po prostu ich topiąc.
W latach sześćdziesiątych XX wieku „Torfiane Doły” zostały zamulone, bo przez ich teren poprowadzono wody rzeki Brzeźnicy.

W Torfianych Dołach
Dzisiaj cały ten obszar wygląda inaczej niż przed laty, jest wielkim „trzęsawiskiem”, porośniętym, szuwarami, zielskiem i olchami, z niewielkimi rozlewiskami wody, między którymi wije się koryto Brzeźnicy. Wchodząc tam, ciągle jeszcze można nacieszyć się niepowtarzalną atmosferę minionych lat, a niektórzy usłyszeć mogą nawet cichutko „sączący” się śpiew szlachcianki Jadzi.
„Żabiniec”
Jeśli dobrze pamiętam, stał tam tylko jeden dom oraz zlokalizowany był bród, czyli przeprawa, przez przecinający drogę strumień, płynący od Gozny w stronę Chwaścic. Poza tym w koło, jak okiem sięgnąć, rozciągały się pola, ukraszone kępami zarośli i zagajnikami. Strumień, o którym mowa i przyległy teren nazywano „Żabińcem” lub „Ziabińcem”.
Niepokój zaczynał się tu późnym popołudniem, gdy furmanka lub przechodzień zbliżali się do owego brodu. W pobliżu wody zjawiało się dwóch opryszków-diabełków, nazywanych w tej okolicy Ciortami. Mieli oni postacie kilkunastoletnich chłopców, ubranych w zielone spodnie i czerwone kurtki. Na ich głowach zwracały uwagę charakterystyczne „ośle” uszy i małe różki, a z tyłu ogon. Nogi natomiast zakończone miały bydlęcymi kopytami. Ciorty nie mówiły ludzkim głosem, a jedynie pokrzykiwały
i pobekiwały, mocno przy tym gestykulując. Usiłowały też schwycić konia za uzdę i skierować furmankę nie przez bród na drugą stronę strumienia, ale zgodnie z płynącą wodą. Przechodnia zaś pociągały za ubranie, popychały i wskazywały kierunek marszu zgodny z nurtem wody. Konflikt przedłużał się, jeśli podróżny zatrzymał się, usiłując coś wytłumaczyć. Wtedy trudno było się od Ciortów uwolnić i wiele nerwów kosztowało przedłużjące się spotkanie. Najgorzej zaś było, gdy pozwolił sobą pokierować i ruszyli wzdłuż strumienia. Szybko bowiem tracił orientację w terenie i błądzili po okolicy, wracając do domu dopiero po kilku dniach. Mój Wuj, który opowiadał o takim zdarzeniu, bo też kiedyś spotkał się z Ciortami. Usiłował nawet „zdzielić” batem jednego z nich, ale on tak się ustawiał i przeskakiwał z miejsca na miejsce, że nie można go było trafić.

Dojazd do Żabińca
Ciorty przestały być widywane na terenie Żabińca, gdy bród został zastąpiony betonowym mostkiem. Od tej pory można je podobno spotkać w pobliskim zagajniku.
„Zimna Woda”
„Zimna Woda” to małe jeziorko, znajdujące się na skraju lasu, w pobliżu wsi Podlaszcze, teraz niestety prawie całkowicie zarośnięte trawą i sitowiem. O ile dobrze zapamiętałem, nigdy nie została zbadana jego głębokość, bo nawet najdłuższe tyczki, drągi i pręty wchodziły w wodę, następnie w muł
i nie napotykały żadnego oporu. Niektórzy twierdzili, że pod wodą, od strony zachodniej, jest wejście
do podziemnych komnat, do których można się dostać przez żelazne drzwi.
W świadomości okolicznej ludność teren ten wiązany jest z ważnymi wydarzeniami historycznymi. Słyszałem na przykład, że jedna z pierwszoplanowych postaci Powstania Styczniowego, uciekając przed prześladowaniem władz carskich, zatopiła tu kufer z ważnymi dokumentami. Podobno w jeziorku został też schowany skarb jednego z majętnych rodów tego regionu. W okresie II wojny światowej, w lesie koło „Zimnej Wody” zbierali się partyzanci AK i BCh przed akcjami zbrojnymi, min. przy szosie z Jędrzejowa do Kielc.

Okolice Zimnej Wody
Mówiło się, że wcześnie rano, na skraju lasu w okolicach „Zimnej Wody”, spotkać można nieznane
w tej okolicy osoby, które pilnują wejścia do podziemnych komnat i schowanych skarbów. W latach pięćdziesiątych XX wieku o wschodzie słońca, można było tu spotkać mężczyznę, ubranego w ciemny garnitur, białą koszulę, krawat i rozpięty popielaty płaszcz. Na nogach nosił tak zwane „oficerki”, od których miejscowi nazwali go „Oficerem”. Zjawiał się nagle na skraju lasu i tak samo nagle znikał. Ów „Oficer” chętnie podejmował rozmowy z napotkanymi, imponując im nie tylko znajomością historii Polski, ale także prognozami dotyczącymi rozwoju naszego kraju. Jeden z mieszkańców Podlaszcza spotykał „Oficera” wielokrotnie i zasłyszanymi od niego opowieściami dzielił się z sąsiadami i znajomymi.