Monthly Archiv: październik, 2012

Jabłko

 

               Rosła na skraju naszego osiedla i była jedyną jabłonią wśród nowych bloków. Należała do wszystkich mieszkańców, a więc w gruncie rzeczy była niczyja i nikt o nią nie dbał. Dzieci wspinały się na nią, obłamywały gałęzie i obtrącały owoce. A ona mimo to trwała uparcie na swoim miejscu, jak to z takimi półdzikimi drzewami bywa. Ponieważ od dołu była systematycznie niszczona, utworzyła koronę wysoko nad ziemią i wyglądała jak rozłożona parasolka na długiej rączce.

               Nadeszła jesień. Jabłek na drzewach już nie było, a z tego „osiedlowego drzewa” już nawet liście opadły. Jednakże na jednej z najwyższych gałęzi wisiał dorodny  owoc. Widać go było z daleka, bo złocił się w słońcu niczym gwiazda na niebie. Ludziska spoglądali na jabłko łakomie, ale ono wisiało na tyle wysoko, że zerwać go lub strącić nie było łatwo i nawet nikt się do tego nie zabierał.

               Wszystko jednak do czasu.

               Jakoś pod koniec października zainteresował się owym jabłkiem kaleki mężczyzna, Pan Dzidek, mieszkający w tej okolicy i przechadzajcy się często alejką obok „naszej, czyli niczyjej” jabłonki. Pan Dzidek jedną nogę miał krótszą i skrzywione barki, a twarz jego była chuda i blada. Zatrzymywał się wiele razy przy tej jabłoni, opierał się o jej pień, długo spoglądał w górę ku jabłku, rozmyślając zapewne o tym, jakby go pozyskać.

               Wreszcie któregoś z kolejnych dni Pan Dzidek postanowił jabłko strącić. Na początek rzucił kilka razy kamieniem, ale bezskutecznie. Stanął trochę zniechęcony, ale za chwilę spróbował ponownie. Teraz wiele kamieni poleciało w powietrze, niektóre nawet blisko celu.. Zanim się spostrzegł, obstąpili go mali chłopcy, chętni do doradzania i pomocy. Pan Dzidek nie miał jednak do nich zaufania ani ochoty na współpracę. Obawiając się tych wspólników, przerwał rzucanie i odszedł

               Zbliżał się wieczór, chłopcy rozeszli się do domów, a Pan Dzidek znowu się zjawił. Tym razem przyniósł ze sobą krótki patyk i nim rzucał w stronę jabłka. Patyk jednak przelatywał przeważnie pod gałęzią, a za którymś razem rzucony mocniej, zatrzymał się w koronie drzewa. Wtedy Pan Dzidek poszukał kolejnego kija i znowu próbował. Szybko się jednak męczył, co jakiś czas przerywał rzucanie i odpoczywał. W pewnym momencie usiadł nawet pod drzewem i wypalił papierosa. Podniósł się, zdjął wierzchnie ubranie i znowu „zaatakował”.

               Robiła się już „szarówka”, kiedy bardzo zmotywowany Pan Dzidek trafił wreszcie kijem we właściwą gałąź. Jabłko ku jego radości oderwało się i zaczepiając o gałęzie spadło na ziemię. Już zbliżał się do swojej zdobyczy, już pewnie wyobrażał sobie jego słodko-winny smak, gdy nagle zjawił się młody „wilczór”. Zanim Pan Dzidek zdążył się schylić, chwycił jabłko w swój wielki pysk. odbiegł zupełnie niedaleko, zaledwie parę kroków i pożarł go.

               Panu Dzidkowi łza spłynęła po bladym policzku. Przygnębiony, chwilę jeszcze pozostał na miejscu, po czym zebrał swoje „szmatki” i powlókł się w głąb osiedla mamrocząc coś pod nosem.

               Ps. „Kto nie ma szczęścia, to i w kościele go okradną”.

Nififor i Teresa

 

 

               Nififor był niski, drobny, stary i brzydki. Chyba ta jego brzydota sprawiała, że budził zainteresowanie. Poruszał się szybko i zjawiał się w różnych miejscach niespodziewanie, jakby specjalnie po to, żeby pochwalić się swoim pseudonimem oświadczając: „Nififor jestem”… Tak wypowiedziane słowa zastępowały jego prawdziwe nazwisko i imię, których nikt nie pamiętał. Poza tym Nififor miał zakłóconą mowę i dlatego nie mam wątpliwości, że sam zniekształcił przezwisko, które ktoś, kiedyś Mu nadał, kojarząc Go z Nikiforem, wybitnym malarzem. Jestem tez pewien, że nie wymyślił tego przydomka sam, bo o Nikiforze – artyście, niewiele wiedział, chyba tylko to, że taki w ogóle był.. I co charakterystyczne, nie chciał nawet o nim słuchać.

               Nififor nie miał świadomości swojego wyglądu, a poza tym prezentował ogromną naiwność
w stosunkach z kobietami. Wystarczyło, że jakaś dama nieco przyjaźniej go potraktowała, a już wiązał z nią duże nadzieje i publicznie o tym rozprawiał. Przy czym, rzecz ciekawa, że  jemu, garbatemu cherlakowi, podobały się kobiety dorodne, wysokie, dobrze zbudowane i ładne.

                Teresa natomiast mała talent nie tyle do uwodzenia, co zwodzenia mężczyzn. Jeśli zauważyła, że „chłop” jakiś zwraca na nią uwagę, zaraz przychodziła jej myśl, żeby sobie z niego zadrwić.

               Nififor okazał się fantastycznym kandydatem dla jej zmyślnych igraszek.

               Parą byli niesamowitą: Ona wysoka, prosta, długonoga, On mały, dreptający obok niej starzec. Wystarczyło, że czasem pozwoliła mu dotknąć swojej ręki, a Nififorowi wydawało się, że namiętnie się z nią całował, a gdy przeszła z nim parę kroków, już miał nadzieje, że dziś właśnie będzie ją miał. Na dodatek Nififor chętnie i z wielkim zapałem rozprawiał o swoich miłosnych sukcesach, narażając się na śmieszność
i drwiny otoczenia.

               Wkrótce też powstała w głowie Nififora myśl o zdobyciu Teresy na zawsze i odtąd jego sytuacja stała się jeszcze bardziej beznadziejna. Gdy to ogłosił, Teresa, ku radości otoczenia, ciągle uciekała
i ukrywała się, a Nififor desperacko i nieustannie jej szukał, rozpytując wokoło. Robił też awantury wszystkim, których uznał za nieprawdomównych i zamieszanych w sprawę.

               Koszmar trwa i końca nie widać.

Świadkowie

               Najpierw był dąb i kasztan, samosiejki, jak wszystkie drzewa w tej okolicy. Rosły przy drodze, blisko siebie. Później, w bezpośrednim sąsiedztwie dębu i kasztana powstała wiejska kuźnia. Było w niej gwarno i wesoło, bo od wczesnego rana do samego wieczora Mały Kowal „grał” lub dyrygował „kowalską muzyką”.

               Kasztan przechytrzył dęba. Nie rósł wysoko, tylko wzniósł się nieco ponad kuźnię, szeroko rozłożył nad jej dziurawym dachem swoje konary i latami przyglądał się tamtejszym spektaklom. Podobał mu się ten ruch i gwar, był zadowolony, miał coraz grubszy pień, szeroką koronę i piękne liście. Wiosną obficie zakwitał, a jesienią zasypywał przyległą drogę mnóstwem owoców.

               Dąb zaś „wystrzelił” w gorę i od początku znalazł się w gorszej sytuacji, bo żeby zobaczyć coś interesującego w kuźni lub w jej pobliżu, musiał wyszukiwać drobne prześwity w liściach sąsiada. Ale rósł w górę i swoim wysokim prostym pniem oraz piękną koroną budził podziw i szacunek.

               Po latach zburzono kuźnię, bo Mały Kowal zestarzał się i zakończył „granie”, a następca jakoś się nie pojawił. Kasztan posmutniał i z żalu, co roku brunatniały mu liście. Dąb też to odpowiednio przeżył, przestał rosnąć i mocno przerzedziła się jego korona.

               Ale to nie koniec nieszczęść. Najgorsze dopiero czekało. Młodzi ludzie poszerzali szosę dla swoich „wielkich samochodów” i te dwa dorodne drzewa potraktowali bezwzględnie, równo i bez sentymentów. Po prostu je ścięli.

               W ten sposób, to miejsce pełne życia i muzyki stopniowo posępniało, aż w końcu całkowicie strąciło swoją barwność. Pozostały po nim tylko: spracowane kowadło i popsute imadło oraz dwa pniaki, świadkowie tamtych zdarzeń.

Gniazdo

               Puste rodzinne gniazdo. Chłód, pustka i wspomnienia ściskające w gardło. A On, On przyjeżdża
i uparcie szuka śladów tych, którzy tu żyli.

               A może jest inaczej, może wśród wielu bliskich przedmiotów próbuje odnaleźć samego siebie?, może wydaje mu się, że w tym znajomym otoczeniu lepiej rozumie swoje myśli i uczucia?

               Odszedł z domu jako nastolatek, ale przyjeżdżał często, szczególnie wtedy, gdy było mu ciężko, gdy nie wiedział, jak dalej postąpić…. Lubił też przyjeżdżać tu z całą  rodziną, żeby pochwalić się żoną, dziećmi?…  Zawsze było radośnie. Otrzymywali miłość, wsparcie i nabierali sił do pracy w mieście.

               A teraz, gdy nikogo już nie ma?
Może teraz przywodzi Go tu tęsknota za dzieciństwem i młodością?   Jakaś konieczność, poczucie obowiązku?
A może to wola przodków?

               Pamięta dobrze te postacie, twarze. Czasem wydaje Mu się, ze słyszy znajome głosy i wtedy ma nadzieję, że Oni zaraz wrócą, że tylko na chwile wyszli. Rozgląda się, mówi, nawet krzyczy, ale to nic nie zmienia?…

               Ma poczucie, ze historia tego miejsca i tych ludzi nie jest jeszcze zakończona. Czeka więc na jej dalszy ciąg? Ale głosy niestety powoli cichną?…

               Zawsze będzie tu przyjeżdżał…
Będzie szukał wspomnień…
I z nadzieją będzie pieścił tę najmilszą pustkę…