C o s i k

   

       Autor tekstu Antoni Ryszard Sobczyk  pochodzi z Miąsowy w powiecie jędrzejowskim. Obecnie mieszka w Żorach, jest emerytowanym górnikiem. Jego tekst dobrze oddaje nastrój jędrzejowskiej wsi  sprzed ponad pół wieku. 

 

Będąc dzieckiem bardzo często z rozdziawioną gębą słuchałem przeróżnych opowieści i bojek opowiadanych przez dziadków, rodziców, ich kumotrów i sąsiadów. Bardzo byli zapamiętali w tych bojkach, opowiadali je do późna w wieczór i nawet zapominali o dzieciach, które już dawno same posnęły. Najbardziej intrygujące w ich opowieściach były często powtarzające się zwroty, w miejscowej gwarze,
np.

– cosik zachrobotało, cosik chodziło po izbie, cosik zapukało w okno, cosik chodziło za stodołą.

Zawsze było to bezosobowe, nijak nie nazwane, C O S I K !

Między Mnichowem a Miąsową są rozległe pola, tzw. Hektary. W środkowej ich części, obok dolinki z płynącą strugą, jest piaszczysty wzgórek zwany od dawna Kościółkiem. Dokumentów nie ma,
ale prawdopodobnie w tym miejscu stał kościół, który spłonął w XVII wieku. Świadczy o tym tzw. kapitel kruchty z XII wieku, wyciosany w piaskowcu, służący w obecnym kościele, jako kropielnica. Mówiło się,
że:
COSIK tam lubi prowodzać.
Przestrzegano, aby idąc tamtędy nocą być uważnym i przypadkiem nie wdawać się w rozmowy
z napotkanym, niby to wędrowcem, który jakimś trafem, zawsze miał po drodze z idącym, Bogu Ducha winnym człowiekiem. Oczywiście rzekomy wędrowiec po pewnym czasie gdziesik znikał, a człowiek się ponoć ocknął dopiero w lesie, albo w innej wsi, „uflogany” niemiłosiernie i wystraszony. Niejeden, opowiadając o swej przygodzie, zarzekał się na Święci Pańscy, że przypomniało mu się akurat teraz,
iż ten, niby wędrowiec, miał jakby kopyta zamiast butów. Powszechnie wiadomo było, że to prawda, bo nie jednego porządnego, szanowanego i wiarygodnego człowieka to spotkało, więc jak tu nie dać wiary.

Czas leciał. Miałem już 13-naście lat i wracałem z Wygody do domu w Miąsowej przez ten właśnie Kościółek, nie pierwszy raz przecież, bo na „Wygodzie” mieliśmy dwie morgi pola, wiano Mamy. Jak mawiał Ojciec:  to „mordęga”. I była to najprawdziwsza  prawda, a mogą o tym zaświadczyć nasze stare, pokrzywione kości.

Tak sobie idę z tego pola. …
W Mnichowskich cworokach przy figurce, zdjąłem copke, nabożnie się przeżegnałem i skręciłem
w stronę Kościółka na Hektary. Kiedyś było to panadziedzicowe pole, w czasie wojny służyło jako niemieckie lotnisko polowe, a po wojnie w ramach reformy rolnej zostało poprzecinane polnymi dróżkami, w szachownicę, jak wielkanocny makowiec z wierzchu. Obcy się tu nie połapie, tylko miejscowi trafią na swój hektar pola, choćby i po ćmoku.

Późno już było. …
W pole przecie wychodziło się dodnia, a robote kończyło o zachodzie słońca, bo czasu nie zwykło się marnować. Trochę chłód minie przejął, byłem na letniaka, a pora była jesienna i mgliło się.

– Minąłem Kościółek. … Cichuśko. …

Dalej zarysy wiosek trochę zamglone, ino psy poszczekują. Gadzina nie porykuje, pewnie krowy
już podojone i poobrządzane. W oddali słychać było jeszcze przez chwilę skrzypiący wóz jakiegoś spóźnionego gospodarza, wracającego z pola do wsi.

Już po podorywkach, ziemniaki wykopane, ale czuć jeszcze zapach palonej naci. Żadnych kolorów nie ma jak przed żniwami bywało, a wszystko zlewa się w szarość. Drogi polne z koleinami po wozach na żelaznych kołach,  wszystkie podobne do siebie. Pośrodku kolein miejsca porośnięte trawą, często wypasane krowami, trzymanymi na łańcuchach, przez takich jak ja wtedy.

Idę umordowany i głodny jak dziadowski pies, myślę o niebieskich migdołach, bo o czymże mógł myśleć trzynastoletni wiejski wyrostek ?
Nogi mnie bolą, ale jakoś raźniej się zrobiło, bo szczekanie psów coraz głośniejsze i widzi mi się, że już przez mgłę chałupy przezirają.

Wchodzę między płoty od strony ogrodów. …

– Coś te płoty, … jakieś nie takie? …
Słyszę, że po obejściu ktoś się krząta.
Pewnie jeszcze obrządzają -myślę.

Przystanąłem, patrzę przez balaski:

– przecie to nie Grzybosko!

Strach mnie taki przejął, że jezuusicku ! Przymurowało mnie w miejscu, język stanął kołkiem, mało co nie zmoczyłem portek i pierwsze, co mi przyszło na myśl to: Ojczenasz … .
Pies na podwórzu zaczął niemiłosiernie ujadać, babina przystanęła, zaczęła się rozglądać. …
Spojrzałem na nią i wtedy się ocknąłem!

– Znam ją! To kobieta z Górek, zachodniej części Mnichowa, naprzeciwko Miąsowy!
Jakem się odwwwwrócił. … I prościuśko, najpierw drogą, później grząbami i nie wiadomo kiedy wpadłem do domu.
Mama mówi: Cóześ tak wpod, taki zziajany?!
– A bom głodny.
Ale jak to każda mama, miarkuje że coś cyganie i podpytuje mnie, razem z siostrą. Przyszła też akurat ciotka Wichta /Wiktoria/ i tak mnie wypytują wszystkie trzy.
Wypytują, a ja kręcę. …
W końcu się pogubiłem i mówię, jak na spowiedzi u Śliwakowskiego.
– Ide przez te Hektary umordowany i głodny, pola poorane, drogi jednakowe, wsi nie widać bo mgła, źle skręciłem i zamiast wyjść koło Grzybowskich to sie znalazłem na Górkach.  I tyle!

No i wtedy się zaczęło! Mama w lament:
– Ło mujezu kochany, prowodzało cie!
Ciotka podejrzliwie pyta
– Som żeś szed, nie było tam, kogo?
– Pewnie, że som !
– Możeś nawet nie widzioł?
– Przecie, mówie, że nikogo nie było, źle skręciłem, zmyliłem droge i tyle!

Siostra, jak to dziewucha, rozbeblała wszystko po wsi. Com się musiał późni naopowiadać, natłumaczyć
po rodzinie i znajomych, to ino jeden Ponbóg wi. Ale, nie powim, wszyscy mi współczuli.

-Miołeś szczęście!
No, bo jak by cie tak wyprowadziło gdzie do lasu, albo, co nie daj Boże, na jakie bagna?!

Jeszcze teraz, czasem się we wsi o tym mówi. …

Do oceny czytającego należy:
– czy pobłądziłem?
– a może nie ? …
– a może COSIK mnie prowodzało?

Hahahahahaha …

Ale moja Mama mówi:
Ty się lepi nie śmij, gupcoku jeden!

 Żory środa, 20 stycznia 2010

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *