Świadkowie
Najpierw był dąb i kasztan, samosiejki, jak wszystkie drzewa w tej okolicy. Rosły przy drodze, blisko siebie. Później, w bezpośrednim sąsiedztwie dębu i kasztana powstała wiejska kuźnia. Było w niej gwarno i wesoło, bo od wczesnego rana do samego wieczora Mały Kowal „grał” lub dyrygował „kowalską muzyką”.
Kasztan przechytrzył dęba. Nie rósł wysoko, tylko wzniósł się nieco ponad kuźnię, szeroko rozłożył nad jej dziurawym dachem swoje konary i latami przyglądał się tamtejszym spektaklom. Podobał mu się ten ruch i gwar, był zadowolony, miał coraz grubszy pień, szeroką koronę i piękne liście. Wiosną obficie zakwitał, a jesienią zasypywał przyległą drogę mnóstwem owoców.
Dąb zaś „wystrzelił” w gorę i od początku znalazł się w gorszej sytuacji, bo żeby zobaczyć coś interesującego w kuźni lub w jej pobliżu, musiał wyszukiwać drobne prześwity w liściach sąsiada. Ale rósł w górę i swoim wysokim prostym pniem oraz piękną koroną budził podziw i szacunek.
Po latach zburzono kuźnię, bo Mały Kowal zestarzał się i zakończył „granie”, a następca jakoś się nie pojawił. Kasztan posmutniał i z żalu, co roku brunatniały mu liście. Dąb też to odpowiednio przeżył, przestał rosnąć i mocno przerzedziła się jego korona.
Ale to nie koniec nieszczęść. Najgorsze dopiero czekało. Młodzi ludzie poszerzali szosę dla swoich „wielkich samochodów” i te dwa dorodne drzewa potraktowali bezwzględnie, równo i bez sentymentów. Po prostu je ścięli.
W ten sposób, to miejsce pełne życia i muzyki stopniowo posępniało, aż w końcu całkowicie strąciło swoją barwność. Pozostały po nim tylko: spracowane kowadło i popsute imadło oraz dwa pniaki, świadkowie tamtych zdarzeń.