Raków – Ojczyzna mojej duszy
Każdy ma swoje miejsce
ulubione w dzieciństwie.
To jest ojczyzna duszy.
Stefan Żeromski
Nie trudno się domyślić, że Rakowianie wiążą nazwę swojej miejscowości z rakami, w które obfitowały wody rzeki Brzeźnicy, płynącej w sąsiedztwie. A poza tym łowienie raków, nawet jeszcze 50 lat temu, było wśród moich współziomków powszechne i potrafiły to robić także dzieci. Dość powiedzieć, że już jako sześciolatek umiałem wynajdywać pod brzegiem rzeki norki, poszerzać do nich wejścia,
a następnie ujmować raka palcami za pancerz i wyrzucać go na brzeg.
Raki są największymi bezkręgowcami w Polsce i występuje kilka ich gatunków. W Rakowie było stanowisko raka szlachetnego, o krótkich, grubych szczypcach, gładkim, ciemnobrunatnym pancerzu i dorastającego do 25 cm długości. Jest to jednocześnie najdelikatniejszy spośród raków, określany barometrem czystości wody, bowiem nawet najmniejsze jej zanieczyszczenie sprawia, że ginie.
Brzeźnica była rzeką dziką, tworzyła liczne zakola, rozlewiska, mokradła oraz bagna. Woda jej była krystalicznie czysta i wyjątkowo zimna, ze względu na liczne źródła bijące wzdłuż jej brzegów. Raki czuły się tu wyśmienicie i było ich mnóstwo. Oprócz nich żyły w rzece liczne gatunki ryb, a nad brzegami wiele dzikich zwierząt i ptaków.
Zło rozpoczęło się w latach sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to Brzeźnica została poprowadzona nowym, prostym korytem. Na dodatek przez kilkanaście lat była ściekiem dla jędrzejowskich firm. Jej woda miała wtedy kolor brązowy i okropnie cuchnęła. Wszelkie życie
w niej zanikło, nie mówiąc już o rakach żyjących tu zapewne przez wiele wieków. Pozostały po nich tyko wspomnienia i urocza nazwa naszej miejscowości.
Raków to mała wieś, licząca 50 lat temu 61 domów i 270 mieszkańców. Obecnie zaś żyje żyje tu około
500 osób. Położona jest w województwie świętokrzyskim, sześć kilometrów na wschód od Jędrzejowa, przy trasie do Mokrska. Jest to jedna z kilkunastu miejscowości w Polsce o tej nazwie, że wspomnę choćby tylko najpopularniejszy Raków, leżący koło Staszowa, znany z osiedlenia się tam Braci Polskich czyli Arian pod koniec XVI wieku.
Mój Raków to wieś charakteryzująca się pięknym położeniem w zielonej dolinie rzeki Brzeźnicy, będącej prawobrzeżnym dopływem Nidy. Jest miejscowością uporządkowaną, rozciągającą się w linii prostej ze wschodu na zachód, przy drodze urozmaiconej tylko dwoma ostrzejszymi zakrętami. Otoczona jest: od południa pięknymi łąkami z dołami torfowymi, które z czasem zmieniły się w niedostępne bagna,
a od północy polami uprawnymi, przechodzącymi w las. Domy mieszkalne i zabudowania gospodarskie usytuowane są po jednej stronie drogi /po tej od strony pól/, po drugiej zaś znajdują się sady i ogrody warzywne. Przed każdym domem znajduje się ogródek kwiatowy, a w nim przebiśniegi, irysy, piwonie nazywane tu złotymi kwiatami, georginie, maciejki, astry, cynie i inne znakomitości.
We wsi „od zawsze” znajdowała się szkoła, biblioteka, remiza strażacka i sklep spożywczo-przemysłowy. Obecnie jest także przychodnia zdrowia, apteka, dom ludowy, kawiarnia, kilka małych firm obsługujących rolnictwo i nie jeden, a trzy sklepy. Warto też wspomnieć, że po wybudowaniu domu ludowego zburzona została /w lipcu 1995 r/ remiza strażacka.
Gleby w okolicach naszej wsi są zróżnicowane: od rędzin po piaski. Tradycyjnie uprawia się tu dużo zbóż: żyto, owies, jęczmień i pszenicę, a z innych roślin ziemniaki i buraki pastewne /wcześniej także cukrowe/. Z upraw przemysłowych przeważa tytoń i rzepak. Od lat sześćdziesiątych dobrze rozwijała się tu hodowla bydła mlecznego, w ostatnim czasie jednak zanikająca na korzyść trzody chlewnej i drobiu.
Raków wyróżnia się szlachetnością i kulturą mieszkańców. Przejawia się to między innymi zgodnym współdziałaniem ludzi, życzliwością w kontaktach z obcymi, gościnnością, wyrozumiałością, tolerancją, wyjątkowym szacunkiem dla osób starszych, a także chęcią niesienia pomocy potrzebującym. Ale też wspomnieć należy, że coś dziwnego działo się pomiędzy wieloma sąsiadami. Chodzi mi o kłótnie i spory sąsiedzkie, których było tu dużo, ale które nigdy na szczęście nie kończyły się w sądach. Młodzież dziwiła się tym praktykom dorosłych, nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi i co jest przyczyną tych dziwnych zachowań.
Mieszkańcy Rakowa są ludźmi gospodarnymi i pracowitymi. Obejścia są zadbane, a pola starannie uprawione. Wspominając rakowskie rodziny sprzed ponad pół wieku, bardzo krytycznie oceniam wielu współczesnych mieszkańców Rakowa i innych wsi, śmierdzących codziennie i przez całą dobę alkoholem. Uważam nawet, że na podstawie życia i pracy tamtych ludzi, których przecież dobrze pamiętam, można by stworzyć kodeks etyczny polskiego rolnika drugiej polowy XX wieku, szanującego ziemię, ludzi, ciężko pracującego, uczciwego i bardzo odpowiedzialnego.
Wieś nasza uważana była za postępową. Działo się tak zapewne dlatego, że bardzo ceniono tu wykształcenie. Wielu Rakowian już przed II wojną światową nie poprzestawało na edukacji w miejscowej szkole, ale kontynuowało ją w Jędrzejowie. Po odzyskaniu niepodległości już w zasadzie wszystkie dzieci podejmowały naukę w szkołach średnich, a z czasem, coraz częściej takze na wyższych uczelniach.
Rakowska młodzież, za czasów mojego dzieciństwa i młodości, była zapracowana
w gospodarstwach rolnych rodziców, bowiem wszyscy, począwszy od najmłodszych, zobowiązani byliśmy do pomocy. Liczyła się przysłowiowa „każda para rąk”, bo pracy było dużo i wykonywano ją głównie siłą mięśni ludzkich. Mimo to byliśmy weseli, rozśpiewani, wysportowani i lubiący się nawzajem. Mieliśmy też swoje sukcesy. Mam tu na myśli choćby „dzikie” rozgrywki w piłkę nożną, np. z chłopakami z Jasiony, gdzieś tam na polanie leśnej koło Mogił, a także inne mecze, min. na stadionie w Piaskach, przeważnie przez nas wygrywane. Nasze umiejętności piłkarskie nie były przypadkowe, miały bowiem swoje podłoże w solidnym przygotowaniu. Każdej niedzieli graliśmy w piłkę nożną, a czasem także w siatkówkę, na boisku przy remizie strażackiej lub obok szkoły, albo na łąkach niedaleko Podlaszcza. Poza tym przenosiliśmy do rakowskiej drużyny umiejętności uzyskane w szkołach średnich, a także w klubach sportowych.
Czuliśmy się spełnieni i nigdy nie zniżyliśmy się do tego, aby np. bić się na wiejskich zabawach.
Ale bili się w tym czasie chłopaki z innych wsi i zabawy były wtedy naprawdę niebezpieczne. Od zaczepek, dochodziło do dużych bijatyk, kończących się nawet śmiercią któregoś z uczestników.
2.08.2008