Między młotem a kowadłem
Hefajstos, najpracowitszy z bogów mitologii greckiej, prowadził kuźnię we wnętrzu wulkanu. Kuł pioruny dla Zeusa, robił tarcze, miecze i pancerze. Wykonał nawet berło dla władcy i biżuterię dla bogów Olimpu. Wszystko, co zrobił, było niezwykle piękne
i użyteczne.
Kowalstwo kojarzy mi się jednak nie z Hefajstosem, ale przede wszystkim z wiejską kuźnią II polowy XX wieku, którą dobrze znałem. Ta kuźnia, to drewniana szopa, w której znajdowało się palenisko, kowadło, śrubstak, czyli imadło i wiele prostych narzędzi do obróbki żelaza: różnej wielkości młotki, kleszcze, cęgi, przecinaki, punktaki, pilniki, gwintowniki itp. U kowala było zawsze wesoło i ciekawie, bo mężczyźni przychodzili nie tylko „za interesem”, ale też żeby dowiedzieć się czegoś nowego, pogadać o sprawach gospodarskich, a także popolitykować i pożartować.
Niekiedy miały tu miejsce zupełnie nieoczekiwane zdarzenia, jak choćby takie, jak przedstawione poniżej.
– Było jesienne, pogodne popołudnie. W pobliskiej kałuży stado dorosłych kaczek pławio się i szukało „czegoś dojedzenia”. Ptaki te lubią przebywać w pobliżu ludzi, dlatego w pewnym momencie wychodzą
z wody i jak zwykle, powoli zmierzają w kierunku kuźni. Następnie zdarzenia toczą się już błyskawicznie. Kowal odcina zbędny dla obrabianego przedmiotu kawałeczek rozgrzanego do czerwoności żelaza,
a ten odbija się od podstawy kowadła i wypada za próg kuźni. Dorodna kaczka uznaje ten ścinek za smakowity kąsek i łapczywie go połyka, a on, za chwilę wypada na ziemię, … wypalając jej dziurę w szyi, tuż za dziobem. Kaczka, jak gdyby nigdy nic, rusza za spłoszonym stadem, ale po chwili traci oddech i pada na ziemię.
Ten „spektakl” widziało kilka osób i wiadomość o „łakomej kaczce” obiegła szybko okolicę. Każdy, kto w następnych dniach przychodził do kuźni, upewniał się, czy rzeczywiście takie zdarzenie miało miejsce.
Kowale to zdolni i wszechstronni rzemieślnicy, mający tzw. „złote ręce”. Z ich pracy korzystała cała okolica i pewnie dlatego, utarło się powiedzenie, że „kowal wszystko zrobi i wszystko naprawi”. Poza tym kowal utrwalił się przez wieki, jako człowiek pracowity i odpowiedzialny, a kuźnia jako miejsce, gdzie nie można pozwolić sobie na słabość i bezczynność.
Tacy też byli dwaj przyjaciele, kowale: Mietek i Tadek. Znali się od dzieciństwa, bo pochodzili z tej samej wsi. Obaj nauczyli się fachu od Ignacego, Ojca Mietka, wiejskiego kowala. Obaj tez byli pasjonatami tworzenia z rozgrzanego żelaza i wykonywali przedmioty, które charakteryzowały się nie tylko przydatnością w gospodarstwie wiejskim, ale także walorami artystycznymi.
Później ich losy rozeszły się.
Mietek pozostał na wsi. Tu nadal, jak jego ojciec, robił podkowy i podkuwał konie, okuwał drewniane wozy, wykonywał pługi, brony, kultywatory, siekiery, młotki, różnej wielkości gwoździe, śruby i nakrętki, naprawiał też wszelkie maszyny rolnicze i sprzęt gospodarski. W Jego kuźni żelazo rozgrzewane było
w palenisku, podsyconym przez wentylator, napędzany siłą ludzkich mięśni. Następnie obrabiane było na kowadle umieszczonym na dębowym pniu umieszczonym w środkowej części kuźni. Jeśli przedmiot wymagał znacznej zmiany kształtu i grubości, wtedy potrzebny był pomocnik, który dużym młotem uderzał we wskazane miejsce. Przedmioty wymagające utwardzenia, czyli zahartowania, były nagrzewane, a następnie zanurzane w wodzie.
Bardzo ekscytującą czynnością było szwejsowanie, to znaczy łączenie na gorąco dwóch kawałków żelaza lub łączenie dwóch końców płaskownika w taki sposób, aby powstała obręcz, np. do okucia drewnianego koła do wozu. Była to czynność niebezpieczna, wymagająca dużej sprawności, a także pełnej koordynacji i wtedy każdy z obecnych w kuźni wiedział dokładnie co ma robić. Gdy kawałki żelaza przeznaczone do połączenia znalazły się w palenisku, trzeba było mocniej kręcić kołem napędzającym wentylator, aby wytworzyć większy żar. Do paleniska, oprócz koksu, dosypywany był wtedy drobno potłuczony, wysokiej jakości węgiel. Żelazo rozgrzewało się do czasu pojawienia się nad paleniskiem charakterystycznego iskrzenia. Gdy kowal uznał, że nadszedł właściwy moment, że żelazo zaczyna się topić, błyskawicznym ruchem chwytał szczypcami rozgrzane do białości, iskrzące kawałki, przenosił je na kowadło i poprzez uderzanie młotkiem lub młotem pomocnik sklepywał miejsce łączenia.
Tadek wyjechał do miasta i pracował jako kowal w hucie, a jego podstawowymi narzędziami były: półtora tonowy młot automatyczny i obrabiarka. Podczas corocznego urlopu wypoczynkowego odwiedzał rodzinną wieś i był wtedy codziennym gościem w kuźni Mietka. Pokazywał, przebywającym tam osobom przedmioty, które sam wytoczył ze stali nierdzewnej i opowiadał o swoim kowalstwie, zupełnie innym niż to na wsi, o produkcji w wielkim zakładzie przemysłowym, pracujących tam ludziach i precyzji, jaką uzyskał w posługiwaniu się olbrzymim młotem. Słuchali go bywalcy wiejskiej kuźni z wielkim podziwem, szczególnie wtedy, gdy mówił, jak to na kowadle jego współpracownicy kładli zegarek, a On uruchamiał młot, który uderzał w taki sposób, że dotykał zegarka, ale go nie zmiażdżył, albo na kowadle ustawiano butelkę, na niej kapsel, a On „swoim olbrzymem” naciskał kapsel na butelkę, nic nie uszkadzając.
Dziś nie ma już „mojej kuźni”. Także Mietek z Tadkiem przenieśli się do wieczności i z całą pewnością zatrudnieni zostali w kuźni Hefajstosa. Bo kowale trzymają się razem, a poza tym nie lubią bezczynności.
Wiejscy kowale 2009