Wychowanek Generała Andersa
Wydaje mi się, że nieźle znam historię II wojny światowej. Jeśli nawet niektórych zagadnień nie zgłębiłem dokładnie, to przynajmniej mam pogląd na sprawę oraz wyraźny stosunek do zdarzeń i ludzi biorących w nich udział. Jednakże wiele razy przekonałem się, że moja wiedza jest typowo podręcznikowa. W sytuacji, gdy spotykam świadków „tamtych lat” i poznaję ich osobiste przeżycia, jestem zaskoczony i mam poczucie, że dopiero w tym momencie rozumiem to, co tak naprawdę się wtedy działo.
Ostatnio jestem pod wrażeniem losów ludności polskiej z kresów wschodnich II Rzeczpospolitej. Uświadomiłem też sobie, jak ogromna odpowiedzialność za setki tysięcy ludzi spoczywała wtedy na Generale Władysławie Andersie, mocno doświadczonym, schorowanym i zmęczonym człowieku. W czasie, gdy w okupowanej Polsce szalał terror, masowo unicestwiano ludność w obozach zagłady, nie mogła oficjalnie działać rodzima oświata
i inne instytucje, On, na terenie obcego państwa, tworzył wojsko – Polskie Siły Zbrojne.
Generał Władysław Anders /1944/
Śmiało można powiedzieć, że powstało „coś” znacznie większego niż wojsko, powstała bardzo ważna dla polskich obywateli instytucja, skupiająca nie tylko osoby zdolne do walki, ale także kobiety i dzieci wymagające opieki. Do Armii Andersa masowo ściągali Polacy z całego Związku Radzieckiego, bo co Ci deportowani z kresów wschodnich nasi rodacy mieli robić na obcej ziemi … głodni, obdarci, zmęczeni i przerażeni … Dowiedziawszy się o tworzeniu Polskiego Wojska wstępowali do niego, aby walczyć, garnęli się także, żeby znaleźć schronienie pod „jego skrzydłami”.
Gdy teraz, w listopadzie 2010 roku, przygotowywaliśmy się do pogrzebu naszego wuja Eugeniusza Lamcha, przypominało nam się wiele z jego wcześniejszych wypowiedzi. Mówił min., że w jego umyśle wciąż uwijają się cienie obdartych i wynędzniałych postaci sprzed lat, z którymi przeżył straszliwy koszmar. Nic dziwnego, przecież, gdy wybuchła II wojna światowa Eugeniusz był dzieckiem, miał zaledwie jedenaście lat. Matka z siostrą i bratem przebywała akurat u swojej rodziny w Ostrołęce koło Sandomierza, a On pozostał na kresach wschodnich, w osadzie Stachowo, gmina Świsłocz, powiat Wołkowysk, na obszarze dawnego województwa białostockiego. Obecnie jest to teren Białorusi. Pozostał tam ze swoim Ojcem, w gospodarstwie rolnym, które Jan Lamch, tak jak i inni Legioniści, otrzymał od Piłsudskiego. Ziemia pochodziła z parcelacji dużego majątku Bodendorfów, za którą, co pół roku, osadnicy-legioniści wpłacali kolejne raty do Banku Ziemskiego w Wilnie.
Pewnie po wybuchu wojny nikt z Lamchów nie zdawał sobie sprawy z tego, że już nigdy rodzina nie spotka się razem. Zrozpaczona Matka podjęła wprawdzie heroiczną próbę dotarcia do męża i syna, zostawiając pozostałą dwójkę dzieci /Otolię i Henryka/ w Ostrołęce, ale dopiero wiosną 1940 roku, udało Jej się zbliżyć do tamtych terenów
i od napotkanych ludzi dowiedzieć się, że Jej mąż, wraz z pięćdziesięcioma innymi osobami, został rozstrzelany pod lasem. Podobno przed egzekucją krzyczał, rozpaczliwie prosząc, żeby Go nie zabijali, bo czekają na Niego małe dzieci.
O losach syna, nikt nic nie wiedział.
Po wojnie wujenka Jadwiga Stąporowska, której udało się powrócić z zesłania na daleki wschód Związku Radzieckiego opowiadała trochę inną wersję zdarzeń:
– Około połowy października 1939 roku, do Jana Lamcha przyjechał furmanką chłop z pobliskiej wsi, wynająć Go do kopania studni. Wtedy Jan pozostawił syna Eugeniusza pod naszą opieką /tzn.szwagrostwa: Jadwigi i Stanisława Stąporowskich, także osadników w Stachowie/ i pojechał wykonać zaproponowaną mu robotę. Od tej pory ślad po
nim zaginął.
Trudno powiedzieć, co tak naprawdę stało się z naszym Dziadkiem Janem Lamchem. Faktem jest, że podobnie jak wielu innych mieszkających tam Polaków, nie podpisał tak zwanej „lojalki”, po zagarnięciu wschodnich ziem
II Rzeczpospolitej przez Armię Czerwoną. W tej sytuacji wyjazd do kopania studni, nie wyklucza rozstrzelania, czy zamordowania w inny sposób. Tym bardziej jest to prawdopodobne, że później nikt Go już nigdzie nie widział.
Tak czy inaczej Eugeniusz pozostał z wujostwem Stąporowskimi i w lutym 1940 roku razem z Nimi, wywieziony został w głąb Związku Radzieckiego.
Wiele razy później wspominał tę niesamowitą podróż:
– Jechaliśmy kilka tygodni, „bydlęcymi wagonami”, przeważnie starsi mężczyźni, kobiety i wiele dzieci w różnym wieku. W czasie podróży ludzi dziesiątkował głód, ziąb oraz choroby i na każdym postoju pociągu trzeba było kopać nowe mogiły. Każdego dnia i w każdą noc towarzyszył nam strach, niepewność, ból po śmierci kolejnych osób i rozpacz
z powodu braku kontaktu z najbliższymi.
W ten sposób Eugeniusz dotarł do miejscowości Karabasz, w okolicach Czelabińska na Uralu. Mając inne
niż Wujowie nazwisko, rozdzielony został z Nimi i oddany do sierocińca. Były tam stosunkowo dobre warunki mieszkaniowe, nie był głodny, a poza tym nauczył się tu jeździć na łyżwach i nartach. Karabasz kojarzy mu się też ze smakiem pomarańczy, których spróbował tu po raz pierwszy w życiu. W sierocińcu odwiedzili Go Wujowie Stąporowscy osadzeni w obozie dla Polaków około siedmiu kilometrów od Niego.. Dowiedział się wtedy, że Wuj Stanisław ciężko pracuje w kopalni rudy żelaza.
W Karabaszu miało też miejsce zdarzenie, o którym Wujenka Stąporowska opowiadała po powrocie z wielkim przejęciem:
– Gdy dzieci polskie trafiły do sierocińca były głodne, brudne, wynędzniałe, zarobaczone i obdarte. Nic też dziwnego,
że rozpoczynano kontakty z Nimi od zabierania ich mocno zużytej „garderoby”, która następnie była palona. Ale Eugeniusz miał skórzane buty, które bardzo sobie cenił, które osobiście zrobił dla Niego Ojciec. Trudno było mu rozstać się z nimi również dlatego, że dzięki nim zdołał przetrwać bardzo trudny czas podróży. Schował więc buty
w krzakach, a przy nadarzającej się okazji przekazał je wujostwu Stąporowskim. Gdy Ci znaleźli się w sytuacji kryzysowej, bo w obozie nie było co jeść i ludzie umierali z głodu, wymienili u miejscowych ludzi owe buty na słoninę oraz chleb
i dzięki temu udało im się przetrwać najgorszy czas. Przy wielu okazjach, w gronie rodzinnym przypominany jest ten fakt, z bardzo mocnym podkreśleniem, jak bardzo cenną rzeczą są porządne, skórzane buty:
– chronią nogi w każdą pogodę, a w trudnych sytuacjach mogą nawet uratować życie.
Po wybuchu wojny pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Radzieckim /22.06.1941/, zawarto układ Sikorski-Majski /30.07.1941/ przywracający stosunki dyplomatyczne, zerwane 17.09.1939 roku, po napaści Armii Czerwonej na Polskę. Układ miał na celu wspólną walkę obu państw z III Rzeszą. W protokole dodatkowym rząd ZSRR zagwarantował „amnestię” dla obywateli polskich, będących więźniami politycznymi i zesłańcami przetrzymywanymi w więzieniach
i obozach. Na mocy tych dokumentów 4 sierpnia 1941 roku zaczęły powstawać Polskie Siły Zbrojne w ZSSR. Ich organizację i dowodzenie powierzono Generałowi Władysławowi Andersowi, czterokrotnie rannemu w kampanii wrześniowej, do tej pory przetrzymywanemu /od 1939 r/ w więzieniu NKWD na Łubiance.
Uzbekistan, maj 1942 rok. Dzieci docierające do formułującej się Armii Andersa.
Foto inż Ostrowski. Ze zbioru Instytutu Gen. Sikorskiego w Londynie.
W ostatnich dniach lipca 1941 roku wuj Stanisław Stąporowski powiadomił Eugeniusza, że ich obóz
w Karabaszu będzie likwidowany.. W umówionym dniu, o godzinie trzeciej nad ranem, Eugeniusz uciekł z sierocińca
i pociągiem wyjechał z wujostwem do Uzbekistanu. Dotarli do kołchozu, który prawdopodobnie nazywał się Samsonówka i mieścił się gdzieś niedaleko Ałma-Aty. Za pracę w kołchozie dostawali jedzenie i mieszkanie w jednym ze znajdujących się tam budynków gospodarczych.
Tym razem Eugeniusz też nie pozostał długo z wujostwem. Gdy dowiedział się, że w pobliskiej miejscowości Szachta powstaje Polskie Wojsko, opuścił rodzinę i wstąpił do Junaków i wraz z tą jednostką przemieścił się na południe, do Krasnowocka, miasta portowego nad Morzem Kaspijskim, a dalej okrętem do Pahlewi
/obecnie Bander-e Anzall/ w Persii /Iran/.
Dokonując przeglądu junackich szeregów, władze jednostki dopatrzyły się, że Eugeniusz jest za młody, aby służyć w wojsku i oddany został do wędrującego za żołnierzami polskiego sierocińca. Na nowo wstąpił do Junaków
w Teheranie i w połowie 1943 roku miał z wojskiem wyjechać do Południowej Afryki. Jednakże po drodze, w Palestynie, dokonywano ponownie przeglądu szeregów najmłodszego wojska i zdecydowano, że lepiej aby Eugeniusz wraz
z rówieśnikami kontynuował naukę w Junackiej Szkole Powszechnej. Wkrótce, zmuszony był jednak przerwać szkołę,
bo stracił wzrok i przez około pół roku przebywał w izolatce.
Po wyzdrowieniu, wraz z dwudziestoma innymi chłopcami został wybrany do angielskiego oddziału wojskowego i wysłany do Egiptu. Tu odbył kilkumiesięczny kurs wojskowy, tzw. „Szkołę Łączności”, ale uznano, że jest za młody, aby pójść na front. Zamiast do walki we Włoszech, skierowany został do Pierwszej Państwowej Szkoły Mechanicznej w Te-el-kebir, a po jej ukończeniu zdał egzamin czeladniczy. Zaraz po tym przydzielony został do Korpusu Zmechanizowanego Polskiego Wojska w Cassano, który przygotowywał się do wyjazdu do Anglii.
Eugeniusz Lamch: po wyjsciu ze szpitalnej izolatki /16.04.1943/, jako uczeń Szkoły Łączności i Szkoły Mechanicznej.
Zdjęcia ze zbiorów Otolii Ziemniak, siostry Eugeniusza.
Okrętem przypłynęli do Southampton /Anglia/. Stamtąd pociągiem przewieziono ich do obozu Hemslej, niedaleko Yorku, gdzie zostali zdemobilizowani. Koniec wojny oznaczał również kres funkcjonowania obozów wojskowych. Przebywający w nich ludzie stanęli przed dramatycznym wyborem: pozostać na emigracji, czy wracać do nowej, innej Polski, dla której ich ziemie rodzinne były już poza granicami.
W 1945 roku, gdy zakończyła się wojna, Eugeniusz miał 17 lat. Przypomniał sobie, że w plecaku ma kartkę papieru, którą przekazali mu w chwili rozstania wujowie Stąporowscy, a na niej zapisane są dwa adresy: do Stachowa
i do Ostrołęki. Napisał więc listy prosząc o kontakt kogoś z rodziny, ale nigdy nie otrzymał na nie odpowiedzi. Wraz
z upływem czasu utrwaliło się w nim przekonanie, że został sam, że nikt z rodziny nie przeżył wojny. W tej sytuacji zdecydował się na podjęcie proponowanej mu pracy w fabryce „Whitehead” w Bradford, produkującej dywany.
Było to na początek dobre rozwiązanie, bo zaczął zarabiać pieniądze i mógł zamieszkać w hotelu robotniczym „Codrerley”.
W cywilu. Ze zbiorów Otolii Ziemniak, siostry Eugeniusza.
W okresie pobytu w Anglii kilkakrotnie zmieniał zatrudnienie. Pracował, jako robotnik w kilku fabrykach,
jako ślusarz, a także w polskiej rzeźni. W „fabryce dywanów” w Bradford poznał Angielkę, Joyce Hewitt, z którą w 1953 roku ożenił się.
Ciekawy był początek znajomości Joyce i Eugeniusza:
– Joyce była adorowana przez pewnego Anglika, którego nie lubiła, ale i nie potrafiła się od niego uwolnić. Doszło do tego, że ów mężczyzna stał się ordynarny w stosunku do Niej, zaczepiał Ją, a nawet Jej groził. Eugeniusz obserwował kłopoty nieznanej sobie bliżej koleżanki z pracy i bardzo chciał Jej pomóc. Gdy któregoś dnia po zakończonej pracy Anglik znowu ordynarnie zaczepił Joyce, Eugeniusz stanął w Jej obronie i poskromił natręta. To wydarzenie sprawiło, że Joyce i Eugeniusz zostali przyjaciółmi, a z czasem połączyło ich uczucie miłości i odbył się ich ślub. Ze związku tego urodziło się pięcioro dzieci.
Silne przeżycia wojenne, długi okres życia w niepewności i brak kontaktu z najbliższymi sprawiły, że już pod koniec lat pięćdziesiątych rozpoczęły się kłopoty zdrowotne Eugeniusza, które ciągnęły się do końca życia i przysporzyły mu wielu problemów.
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych XX wieku Biuro Informacji i Poszukiwań PCK, pomagające
w nawiązywaniu kontaktów „pogubionym” członkom rodzin, odpowiedziało na list siostry Eugeniusza, Otolii, zamieszkałej w Sandomierzu, powiadamiając Ja, że Jej brat mieszka na terenie Wielkiej Brytanii. Dzięki tej informacji nawiązana została najpierw korespondencja pomiędzy Nimi, a później odbywały się także wzajemne odwiedziny. Podczas pobytów Eugeniusza w Sandomierzu obserwowaliśmy, jak z biegiem lat nasila się Jego tęsknota za Ojczyzną. W końcu sprowadził się do Polski i ostatnie siedem lat życia spędził w Pielęgniarskim Domu Opieki
w Czerwonej Górze koło Kielc. Wielokrotnie wyrażał też wolę, aby prochy Jego spoczęły w Ziemi Ojczystej, w stronach rodzinnych Matki. Spełnione zostało Jego życzenie. 18 listopada 2010 roku, w obecności swoich angielskich dzieci
i polskiej rodziny, pochowany został na Cmentarzu Katedralnym w Sandomierzu.
Tak zakończyła się historia Polaka – Tułacza. Uczył się i dorastał podczas wędrówki przez obce kraje, podążając za Armią Generała Andersa. Co wtedy myślał, co czuł, co działo się w sercu tego dziecka .,.. bez rodziców, rodzeństwa, własnego kąta … Nigdy o tym nie mówił … Ale przecież nietrudno sobie to wyobrazić …
Eugeniusz Lamch rok 1984. Ze zbiorów Otolii Ziemniak siostry Eugeniusza
Gdy wuja Eugeniusza nie ma już wśród nas, zastanawiamy się, jak można by krótko scharakteryzować Jego osobowość, ukształtowaną przecież w dużej mierze przez niebywałe warunki życia i wychowania.
– Wydaje nam się, że na pierwszy plan wysuwa się Jego wrażliwość na krzywdę innych ludzi. Sam posiadał niewiele dóbr materialnych, ale tym, co miał, chętnie dzielił się z potrzebującymi. Bardzo kochał swoją rodzinę, żonę dzieci, wnuki i prawnuki. Zdjęcia ich traktował jak relikwie, a niektóre z nich, oprawione były w ramki i znajdowały się na widocznym miejscu w jego poloju. Był staranny, dokładny, „poukładany”, bardzo dbający o swoje rzeczy osobiste, ubrania, drobiazgi. Mieliśmy wrażenie, że ciągle szuka właściwego dla siebie miejsca na ziemi i że ciągle jest niezadowolony z tego, gdzie się aktualnie znajduje. Wszystko, co polskie, robiło na Nim wielkie wrażenie. Bardzo był dumny z tego, że mógł zobaczyć Warszawę, Kraków, Kielce, Sandomierz i Sandomierszczyznę. Bardzo ważną dla Niego była wiara w Boga i podkreślał, że Jemu zawsze chce służyć jak najwierniej.
Spotkamy różne cyfry określające liczebność Armii Generała Andersa. Jednakże biorąc pod uwagę osoby wyprowadzone z ZSSR przez Morze Kaspijskie na Bliski Wschód i podążające dalej różnymi drogami,
można mówić o:
– 41 tysiącach wojskowych i 74 tysiącach cywilów, w tym około 20 tysiącach dzieci.
A co stało się z setkami tysięcy osób deportowanych na wschód, które nie wyjechały z Armią Generała Andersa?
– Dla kilkuset tysięcy z Nich, Związek Radziecki stał się miejscem wiecznego spoczynku. Następne około 250 tysięcy zostało repatriowanych na tak zwane Ziemie Odzyskane w Zachodniej Polsce, w czasie masowej wymiany ludności po II wojnie światowej. A niektórzy zamieszkali w ZSSR na stałe. I jeśli już nie Oni sami, to ich potomkowie wciąż tam żyją.