Monthly Archiv: grudzień, 2012
Pachnące łąki w dolinie Brzeźnicy i przedzierające się wody tej rzeki przez bagnisty teren „Torfianych Dołów”. Tam warto wybrać się na wakacyjną wędrówkę. Ledwie widoczna ścieżka „biegnie” najpierw prosto, a po pewnym czasie rozgałęzia się. Dziś pójdę w prawo, tam gdzie w gęstych zaroślach są rozlewiska z bagnistymi wysepkami. To jest jedno z najbardziej magicznych miejsc w tej okolicy. Łatwo stracić tu głowę i przenieść się w krainę niesamowitych przeżyć i młodzieńczych marzeń.
Letnia zieleń oraz zapach łąk zapiera dech w piersiach. Trawa łaskocze po łydkach, a każde stąpnięcie płoszy chmary polnych koników i innych żyjątek. Kolorowe ważki fruwają z kwiatka na kwiatek, zachęcając do udania się w stronę rozmokłego torfowiska. One są tu prawdziwymi gospodarzami i przewodnikami. Zbliżam się do miejsc niedostępnych i niebezpiecznych przejść, znanych tylko wtajemniczonym.
Cicho tu jakoś … Ledwie słychać szum płynącej wody i pojedyncze głosy gnieżdżących się ptaków. Rozchylam trzciny i spoglądam w stronę dwóch „oczek wodnych”, oddzielonych od siebie grząską krawędzią.

Tak, to jest to miejsce. To tu widywano Topielicę, młodą kobietę utożsamianą ze szlachcianką Jadwigą z pobliskiego dworu, która porzucona przez narzeczonego, z rozpaczy i zgryzoty utopiła się
w tych wodach, a ciała Jej nigdy nie odnaleziono. Legenda głosi, że delikatnym śpiewem i tańcem Jadzia wabi mężczyzn, wciągała ich w miłosne igraszki, po czym mści się, za nie osiągnięcie małżeńskiego szczęścia, wprowadzając ich do swoich „podwodnych salonów”. Podobno wielu mężczyzn oczarowanych Jej wdziękami, nigdy już nie powróciło z tej krainy wody i błota.
Kolorowe ważki, których jest tutaj najwięcej, „zachęcają” do podejścia bliżej tego intrygującego miejsca. Otrząsam się z zadumy i spoglądam przed siebie. Za parę kroków trzęsawisko … Przypominam sobie co mówili starsi ludzie: brzeg torfowiska jest zdradliwy, bo zazwyczaj podmyty
i nie wolno podchodzić na jego skraj.
Muszę uważać … Zostaję na miejscu i przypominam sobie scenkę sprzed lat, której opis wiele razy dane mi było słyszeć.
Półnaga kobieta, na widok której „mięknie” każdy mężczyzna, wyłania się z toni wodnej i z gracją stawia bose stopy, ledwie dotykając lustra wody. Cichutko sączy się Jej delikatny sopranik
i wtóruje mu plusk przelewającej się wody. Wykonuje zapraszające gesty, kłania się, czaruje …
Zdaje się mówić, chodź tutaj, nie bój się, będzie miło … Zwraca uwagę jej długi cieniutki szal, którego czerwony kolor symbolizuje miłość, czy może tragiczną śmierć, krew, cierpienie …
Przy ładnej pogodzie, gdy podejdzie się zupełnie blisko, wpatrując się w wodną głębinę, można ujrzeć „wirującą” Jadzię …
– Widziałem, jest piękna i zmysłowa …
– To prawdziwa Pani „Torfowych Dołów” oraz wieczna ich mieszkanka.
– Dość …
– Zawracam.
Foto: Elena Kalis Bardzo dziękuję za umożliwienie skopiowania
Młodzi ludzie: mężczyzna i kobieta, szukając dla siebie miejsca na ziemi, natchnęli się na zieloną dolinę, na dnie której, tryskało źródło. Urzekły ich rozległe, kwitnące łąki i zachwycił dostatek dobrej wody. Poczuli się szczęśliwi i postanowili pozostać tu na zawsze …
Taką uroczą scenkę, o treści ilustrującej początek osadnictwa ludzkiego na terenie swojej miejscowości przed kilkunastoma wiekami, przedstawiły dzieci ze Szkoły Podstawowej w Rakowie, podczas VII Konferencji Przedstawicieli Rakowskich Społeczności Lokalnych.

Dzieci z Przedszkola i Szkoły Podstawowej w Rakowie
oczekujące na występ
Obecnie Raków, w gminie Jędrzejów, to wieś, w której mieszka prawie 500 osób. Teren ten do dziś zachował urok i romantykę „tamtych czasów”, którą czuło się w zaimprowizowanej przez dzieci scence. Poza tym wszystko tu jest nadal proste, konkretne, przyziemne, bliskie, ludzkie …
Czym jest więc Raków dzisiaj?
– Wsią położoną kilkadziesiąt kilometrów od dużych ośrodków miejskich,
typową prowincją? …
– Zaraz, zaraz, jaką prowincją? … To nie prowincja, to dla nas „środek świata”. Tu przecież wszystko zaczyna się i kończy. To jest nasz byt realny, przestrzeń dobrze nam znana, bliska i kochana. To także niezwykli i szlachetni ludzie. To jest nasza „Mała Ojczyzna”.
W Polsce jest kilkanaście miejscowości o nazwie Raków. Z całą pewnością najsłynniejszą z nich jest Raków leżący w powiecie staszowskim /świętokrzyskie/, miejscowość gminna, o bogatej historii, znana min. z działalności Arian czyli Braci Polskich, którzy osiedlili się tu pod koniec XVI wieku. Za to najstarszą spośród tych miejscowości jest nasz Raków w gminie Jędrzejów. Jego początki sięgają XII wieku.
W roku 2003 Witold Świtalski, Warszawiak, który zupełnie nie dawno osiedlił się wraz z rodziną w rejonie Rakowa Ariańskiego, zainicjował spotkania przedstawicieli miejscowości o nazwie Raków, w celu poznania się ludzi i nawiązania współpracy. Projekt ten zyskał poparcie i w 2010 roku odbyła się już VII Krajowa Konferencja Przedstawicieli Rakowskich Społeczności Lokalnych.
Witold Świtalski -„ojciec chrzestny” spotkań
W dniach 10 i 11 lipca br. spotkali się przedstawiciele czterech zaprzyjaźnionych „Rakowów”:
– Ariańskiego,
– z gminy Łęka Opatowska /pow. Kępno, w Wielkopolsce/,
– z gminy Chocianów /pow. Polkowice, na Dolnym Śląsku/,
– oraz Rakowa z gminy Jędrzejów /organizatora tegorocznego spotkania/.
Burmistr Jędrzejowa Marek Wolski
Najważniejsza część Konferencji odbyła się w budynkach Ochotniczej Straży Pożarnej w Rakowie. Rolę gospodarzy pełnili: Burmistrz Jędrzejowa Marek Wolski i Sołtys Rakowa Marian Zimoch. Z programem słowno-muzycznym wystąpiły dzieci ze Szkoły Podstawowej i Przedszkola. Odbyła się też prezentacja multimedialna, ilustrująca historię i współczesność Rakowa. Głos zabierali przedstawiciele poszczególnych delegacji , wręczone zostały pamiątkowe statuetki i wymieniono upominki. W rozmowach indywidualnych rozważano przede wszystkim kierunki dalszej współpracy oraz możliwości kontaktów gospodarczych i biznesowych.

Sołtys Rakowa Marian Zimoch
W ramach Konferencji goście zwiedzili min. Jędrzejów: Klasztor oo. Cystersów, Muzeum im. Przypkowskich, Piekarnię Świerkowskich oraz Browar. Spotkanie natomiast zakończyło się Mszą Świętą w intencji pomyślności społeczności rakowskich.
Przedstawicielki Rakowskiego Koła Gospodyń Wiejskich
Rozstając się, Rakowianie podkreślali sensowność organizowania kolejnych tego typu spotkań, bowiem:
– oprócz możliwości promowania miejscowości, przedstawienia na krajowym forum ich historii i dorobku, konferencje są zawsze ważnymi wydarzeniami w życiu społeczności lokalnych i skrzętnie odnotowuje się je w kronikach;
– stanowią takze czynnik aktywizujący poszczególnych mieszkańców na rzecz dobra wspólnego;
– stanowią konkretną podpowiedź do podejmowania działań, które zostały sprawdzone już w innych miejscach;
– perspektywa przyjazdu gości z całej Polski sprzyja głębszemu zainteresowaniu się władz gminy problemami konkretnego Rakowa;.
– podczas spotkań nawiązywane są także przyjaźnie i znajomości mające charakter pozainstytucjonalny, wyrażający się w gotowości niesienia pomocy w razie potrzeby, życzeniami świątecznymi itp.
„I ja tam z Wami byłem, miód i wino piłem” …
PS. Organizatorom VII Krajowej Konferencji Rakowian: Burmistrzowi Jędrzejowa Markowi Wolskiemu, Sołtysowi Rakowa Marianowi Zimochowi, a także wszystkim osobom zaangażowanym w przygotowania, min.: Radzie Miasta Jędrzejowa, pracownikom Urzędu Miasta i Gminy, Radzie Sołeckiej Rakowa, Nauczycielom, Paniom z Koła Gospodyń Wiejskich i Strażakom należą się serdeczne podziękowania za bardzo staranne przygotowanie Konferencji i godne zaprezentowanie się jako gospodarzy.
Jan Świtalski
js. (18:45)
Początek lata 2010 roku. Rozległe pola i kręta, wąska droga, prowadząca przez: „Brzezionki”, „Wykno”, 'Czarną Ziemię”, „Pastwisko” … Jej koleiny przez wieki wydeptywane były końskimi kopytami i wyrzynane okutymi kołami drewnianych wozów. Teraz dodatkowo poszerzone są
i ubite przez rolnicze ciągniki.
Ciągle ta sama panorama, … lekko pofałdowana równina opadająca w kierunku zachodnim
i „wyścielona” kolorowymi dywanami różnych upraw.
Idę … Wijąca się wśród pól, magiczna droga, na której łatwo się zapomnieć i uciec przed cywilizacją. Kłosy zbóż, co chwilę nachylają się i zaglądają mi w oczy:
– Gdzie byłeś przez te lata? – pytają.
– Co się z tobą działo?
– A Wiesiek, Tadek, Józek, Andrzej, Baśka, Tereska … też przyjdą?
– Pamiętasz jak było nam razem dobrze?
– Niczego nie zapomniałem, choć wędrowałem przez wiele pięknych miast i wsi. A dziewczyny
i chłopaki, z którymi przychodziłem tu kiedyś, gdzieś się podziali … Jedni w niebie, inni na ziemi … Wszyscy robią jakieś interesy …
– Nie spiesz się tak chłopie. Zapomniałeś już, jak wielkie ukojenie można odnaleźć w ciszy pól? O patrz, gapią się na ciebie chabry w niebieskich wiankach. Mówiłeś, że są twoimi ulubionymi. I kąkole błyskają w zbożu … i maki czerwone, i białe rumianki … A tam dalej, w ziemniakach, … popatrz, zdziwiony zając stanął słupka.
– Widzę wszystko. Czasem przecież przychodzę tutaj. Schowam się na miedzy, odpocznę chwilę, powącham kwiatki …
Droga przez „Brzezionki”
Z góry „przypieka”, duszno się jakoś zrobiło, chyba będzie burza. Podążam miedzą w stronę lasu. Na zacienionej drodze, wśród drzew, trochę łatwiej oddychać. Ale tu znowu jeżyny „obejmują” moje nogi:
– Poczekaj, deszczu się boisz, „z cukru jesteś” … Zapomniałeś już …
– Eee tam, zaraz „z cukru”. Pamiętam wszystko dobrze …
– Rozejrzyj się, przecież tu na skraju lasu, pod dębami, spotkaliście kiedyś, ze swoją „Z”, całą rodzinę „prawdziwków”. A tam dalej, w „brzózkach”, gromady podgrzybków, kozaków …
– Rzeczywiście, tak było, ale jakoś teraz nie mam szczęścia do grzybów .
Znajoma „grzybiarka”
Dialog przerywają błyski zbliżającej się burzy, a i grzmoty są coraz głośniejsze. Rozpoczyna się ulewa. Chowam się pod wiekowego dęba, ale jego korona też w końcu zaczyna przeciekać. Po chwili jestem cały mokry i jak tylko deszcz nacichnie, wracam szybko do domu.
Dalszy ciąg tekstu Antoniego Ryszarda Sobczyka o wojennych losach kuzyna Stanisława.
Jakoś tak z początkiem 1940 roku do Wichtusi przyszła karta pocztowa z Niemiec. Był to specjalny druk w języku niemieckim, z polskim tłumaczeniem, który brzmiał tak:
– Jestem zdrowy, jestem w niewoli niemieckiej, jako jeniec czuję się dobrze.
Podpis własnoręczny – Stanisław
Nic więcej, ani żadnego adresu, ani nawet dodatkowej kropki. Nic!
Ale co tu narzekać. Była to bardzo ważna wiadomość, bo potwierdzała wcześniejsze doniesienia, że Stanisław żyje. Od tej pory jednak Wichtusia ciągle „labidziła”:
– No, ale jak odpisać, bo na pewno się umortwio o nos, jak mu posłać paczkę, bo może głodny tam chodzi bidulek?
Wichtusia bardzo przeżywała swoją bezradność nie mogąc nijak pomóc mężowi. Skąd mogła wiedzieć, że dopiero w obozach stałych -stalagach umożliwiano jeńcom wysyłanie do rodzin zawiadomień o dostaniu się do niewoli, że po pierwszym zawiadomieniu o pobycie w obozie, jeńcy mogli wysyłać kolejną korespondencję na przydzielonej kartce pocztowej. Poza tym w latach 1939 – 1940 lokalizacja obozów jenieckich stanowiła tajemnicę wojskową. Adres jeńca zawierał tylko rodzaj i numer obozu podany szyfrem, bez jego lokalizacji. Dopiero później jeńcy pisali na składanych drukach listowych /Faltbriefe/. Były one na białym kredowym papierze, aby zawsze pozostawał ślad przyborów piszących. Można było pisać tylko kopiowym ołówkiem, czytelnie i bez skrótów. Od czerwca 1940 roku do tych druków wprowadzono dodatkową część, przeznaczoną na odpowiedź, zawierającą 21 linii, na których należało zamieścić treść.
Taki właśnie „Faltbrief” doszedł na adres Wichtusi letnią porą 1940 roku, w którym Stanisław między innymi donosił:
– Zdrowy jestem, chodze do roboty, modle sie, troche schudłem. Do paczki wsadźcie chleb, mydło
i sweter, bo tamtej zimy byłem bez płaszcza.
Na drugiej części „Faltbriefu” odpisali mu mniej więcej tak:
– Dzięki Bogu som my wszyscy zdrowi, dzieci sie dobrze chowajo i som usłuchane, z gospodarkom se radzimy i kobyła sie oźribiła. Modlimy sie o twoje zdrowie i powrót.
Korespondencja jeniecka podlegała cenzurze. „Faltbriefy” z informacją o racjach żywnościowych konfiskowano, a jeńców pociągano do odpowiedzialności. Stanisław, zdając sobie z tego sprawę, pisał „ważąc słowa”, ale i tak rodzina „pomiarkówała sie”, że nie jest mu tam lekko. Wyrychtowali mu więc pierwszą paczkę. Wsadzili bochenek świeżo upieczonego czarnego chleba z żarnowej mąki, dwie kostki mydła zwanego „powszechnym”, spłachetek słoniny solonej, a wszystko to dokładnie pookręcali
w płócienne szmatki, słoninę dodatkowo w pergamin. Dołożyli jeszcze parę główek czosnku i cebuli. Na wierzch zapakowali gruby wełniany sweter i nadali paczkę na poczcie w Jędrzejowie.
Nie było mu tam lekko, oj nie było. W obozach jenieckich szeregowcy i podoficerowie mieli obowiązek pracy, za którą przysługiwała im zapłata. Należność wypłacano im tylko w „lagermarkach”, pieniądzach przeznaczonych wyłącznie do obrotu w obozie. Jeńcy pracowali w majątkach ziemskich, przy budowie dróg i autostrad, zmuszani byli do najcięższych prac melioracyjnych i w kopalniach węgla. Racje żywnościowe były niewielkie: bochenek chleba na kilku, kawałek margaryny, pół litra rozwodnionej zupy
i kawa. Szerzyły się choroby zakaźne, w tym przede wszystkim dyzenteria czyli czerwonka, ostra choroba zakaźna jelit. Z niedostatku mydła, bieżącej wody i detergentów szerzyła się wszawica i wszelkiego rodzaju robactwo.
W 1940 roku Niemcy rozwinęli akcję, polegającą na zmuszaniu jeńców wojennych do przechodzenia na status robotników cywilnych. Wobec zwlekających z decyzją podejmowali drastyczne środki przymusu: głód, szykany i terror. Najbardziej opornych kwalifikowano jako podżegaczy
i umieszczano w obozach karnych. W takich warunkach złamanie oporu jeńca było jedynie kwestią czasu.
Stanisław otrzymał pierwszą paczkę i co najważniejsze, nieokradzioną. Sweter, słoninę, dwie cebule i główkę czosnku natychmiast wymienił na buty, bo już chodził do roboty w drewniakach obitych brezentem. Papierosy kupione w kantynie obozowej, za ciężko zarobione „lagermarki”, już wcześniej wymienił na margarynę i właśnie brezent do drewniaków. Chleb też się jakoś szybko „rozprowadził”. Został w końcu tylko ze skibą chleba, kostką mydła, margaryną wymienioną za cebule i z resztą czosnku, ale w butach i wśród „zobowiązanych” towarzyszy niedoli.
Do połowy 1940 roku przebywali tam jedynie żołnierze polscy, później zaczęto przywozić żołnierzy alianckich, a od lata 1941 roku rosyjskich. Sytuacja bytowa w stalagu pogarszała się z dnia na dzień. Pośród jeńców dochodziło do przypadków „zmuzułmanienia”, udokumentowanej po wojnie choroby obozowej, polegającej na ogólnym osłabieniu, zobojętnieniu psychicznym, powolnym zanikiem procesów życiowych spowodowanym zagłodzeniem i wyniszczeniem organizmu ciężką pracą fizyczną,
a w końcu wygasaniem zainteresowania otoczeniem i własnym losem.
Stanisław zawsze był szczupły, a teraz jeszcze bardzo wychudł. Mimo, że był przywykły do ciężkiej pracy fizycznej i odporny na niedostatek, żył jedynie siłą woli przetrwania wynikającą z upartości chłopskiego charakteru. Często też modlił się żarliwie. Gdy zauważył, że słabnie i zaczynają mu drżeć kończyny
podjął decyzję:
-podpisał listę, zrzekając się statusu jeńca wojennego, stając się w ten sposób robotnikiem przymusowym Rzeszy. W urzędzie pracy otrzymał „arbeitskarte” i skierowanie do pracodawcy.
Dane z akt osobowych obozu w Łambinowicach /Lamsdorf/
Jeniec
|
przeżył |
Data wzięcia do niewoli
|
1939-09 |
Okoliczności wzięcia do niewoli
|
KAMPANIA WRZEŚNIOWA |
Miejsce / miejsca osadzenia
|
STALAG VIIIB LAMSDORF |
Miejsce zwolnienia
|
STALAG VIIIB |
Data zwolnienia
|
1941-12-31 |
Robotnik przymusowy
|
przeżył |
Miejsce pracy przymusowej
|
FREIANT-BRETTENTAL,LANO KR.EMMENDINGEN |
Data rozpoczęcia pracy przymusowej
|
1942-01-01 |
Pracodawca / rodzaj wykonywanej pracy
|
ADOLF HARS |
Data zakończenia pracy przymusowej
|
1945-05-09 |
Kiedy Stanisław zjawił się w miejscu wyznaczonej pracy, ważył około 45 kilogramów i ponad miesiąc trwała odbudowa jego procesów życiowych przez wyrozumiałą i dobrotliwą, starszą już frau Hars.
Po powrocie do Polski Stanisław często wspominał Harsów:
– Niemcy to oni byli, ale ludzie z nich dobrzy.
Żory 15 maj 2010 Antoni Ryszard Sobczyk