Pradziadkowie
Niestety, nie udało mi się dotrzeć do danych o wcześniejszych pokoleniaqch moich przodków, zaczynam więc od skromnej informacji o Pradziadkach.
Wszystkie moje Prababcie i Pradziadkowie pochodzili z okolic Jędrzejowa, a ich rodziny utrzymywały się z rolnictwa. Byli samodzielnymi gospodarzami i nic nie wskazuje na to, aby Oni sami lub dzieci musiały wynajmować się w pobliskich dworach.
Jako małe dziecko zetknąłem się bezpośrednio tylko z Pradziadkiem Marcinem Stępniem, który zmarł około 1950 roku. Pozostałe osoby z tego grona nie były mi znane osobiście, bo zmarły przed moim urodzeniem. Nie udało mi się także dotrzeć do żadnych ich zdjęć.
Do współczesnych czasów nienaruszony pozostał tylko grób Prababci Anny Stępień
/z d. Tekiel/, znajdujący się na Cmentarzu Parafialnym w Mokrsku. Obok niego znajdował się grób Pradziadka Marcina Stępienia, ale w późniejszych latach na tym miejscu znalazł wieczny odpoczynek także jego wnuk, Józef Sęk oraz żona wnuka. Grób Pradziadka został wtedy przebudowany.
Groby Pradziadków Antoniego i Rozalii Chrzanowskich oraz Józefa i Katarzyny Simlatów znajdowały się na cmentarzu Św. Trójcy w Jędrzejowie i tam bywałem jako dziecko wiele razy, natomiast Wincenty i Tekla Świtalscy pochowani zostali na Cmentarzu przy Klasztorze Cystersów. Nie pamiętam, abym je kiedyś odwiedzał. Obecnie tych grobów już nie ma.
1. Pradziadkowie z Jędrzejowa: Wincenty Świtalski /przybliżone lata życia: 1840 – 1900/ i Tekla z domu Gołębiowska
Po zawarciu związku małżeńskiego Wincenty i Tekla zamieszkali w Podchojnach, prawdopodobnie z rodzicmi Tekli, a po kilku latach przeprowadzili się do Jędrzejowa, gdzie objęli gospodarstwo rolne rodziców Wincentego. Posiadali pięcioro dzieci: najstarszy syn Ignacy -mój Dziadek, mieszkał w Rakowie, córka Zofia z męża Zakrzewska, bliźniacy: Franciszek i Karol -obydwaj mieszkali w Jędrzejowie i córka Domicellę -jej mąż to Stanisław Zapiór.
W okresie nauki w Liceum /na początku lat sześćdziesiątych XX wieku/ byłem kilkakrotnie w domu po Pradziadkach Świtalskich. Mieszkał tam wtedy ich syn Karol z rodziną. Obecnie w tym miejscu, przy ulicy 11 Listopada /dawniej Klasztornej/, znajdują się bloki. Miejsce to oddalone jest około pół kilometra od Klasztoru Cystersów.
Pradziadek Wincenty grał w miejskiej orkiestrze dętej na kornecie.
2. Rakowianie: Chrzanowski Antoni i Rozalia z domu Marcinkowska
Prababcia pochodziła z Ignacówki. Po ślubie Antoni i Rozalia zamieszkali w Rakowie razem z rodzicami Pradziadka. Zachowałem w pamięci ich wyjątkowo obszerne, ale już mocno zniszczone zabudowania z końca lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy mieszkała tam jeszcze wdowa po synu Pradziadków, Wojciechu. Od „Kamiennego Dołu” dzieliła je tylko działka Kośmidrów.
Antoni i Rozalia mieli sześcioro dzieci: Andrzej -mieszkał w Borkach, Wojciech
– w Rakowie, Józef -nie założył rodziny, zmarł w młodym wieku, Maria -z męża Krzysztofik mieszkała
w Zagaju, Julia -z męża Fiuk w Brzeźnicy i Katarzyna -moja Babcia z mężem Ignacym Świtalskim mieszkali w Rakowie.
3. Twórcy siedliska: Józef i Katarzyna Simlatowie
Mojego Pradziadka Józefa Simlata nigdy nie widziałem, nie przetrwało też jego zdjęcie,
a moje wyobrażenie o Nim ukształtowało się na podstawie wyglądu znanych mi osobiście jego czterech synów, którzy, jak mawiano, byli do siebie nawzajem i do swojego ojca bardzo podobni.
Miał około 180 cm wzrostu, ciemne na bok przyczesane włosy i smagłą cerę. Pochodził
z Krasocina, a w Rakowie pracował we dworze, na tzw. „Klosturce”, jako fornal. Jak przystało na tę funkcję, kochał konie. Posiadał „charakter do koni” i dla nich zrobiłby wszystko. One zaś odwdzięczały mu się niezawodnością w pracy i radosnym rżeniem, gdy czuły że się zbliża. Zresztą, ten talent do koni odziedziczył po Józefie jego wnuk, a mój wujek, Tadeusz Simlat, z którym jako nastolatek przebyłem furmanką wiele kilometrów dróg i bezdroży.
Pradziadek Józef był szykownym oraz „charakternym” chłopakiem i ze znalezieniem sobie żony nie miał kłopotu, choć trzeba przyznać, że bogatym nie był. Jemu samemu powodziło się dobrze, bo jako fornal mieszkał we dworze, otrzymywał stosunkowo wysokie wynagrodzenie:
w naturze, tak zwaną ordynarię i w gotówce. Ale czym innym są koszty utrzymania się w kawalerskim stanie, a czym innym budowa gospodarstwa i utrzymanie rodziny.
Ożenił się z Katarzyną, córką zamożnego gospodarza Michała Chudzika, właściciela osady rolnej w Rakowie. Najwyraźniej nie było to po myśli rodziców Kasi, bo mimo iż Chudzikowie mieli dużo ziemi położonej przy dobrych drogach, to zgodnie z panującym wówczas zwyczajem traktowania osób popełniających mezalians, wyznaczyli młodym działkę na uboczu, w pobliżu wsi Podlaszcze i tam zbudowany został dla nich drewniany domek pod jednym dachem z chlewem. Jeszcze teraz podczas głębszej orki „wyłażą” kamienie z podmurówki tamtych zabudowań. Okolica, w której osiedlili się młodzi Simlatowie jest ładna, z lasem w tle, ale nawet obecnie jest to pustkowie. Gleba tamtejsza to czarnoziem bagnisty, ciężki do uprawy, po opadach deszczu bardzo klejący się do butów, a więc
w gruncie rzeczy nie sprzyjający zamieszkiwaniu, biorąc pod uwagę same tylko polne drogi wokół i brak utwardzenia choćby kawałka terenu. Na dodatek młodym gospodarzom dokuczały dziki, wilki i lisy
z pobliskich lasów, niszcząc uprawy, porywając dobytek i ciągle ich niepokojąc. Pewnie Kasia wychowana wśród rodzeństwa i przyjaciół w Rakowie, wsi tętniącej życiem, tęskniła na tym odludziu
i narzekała na swój los. Myślę, że to Ona wymodliła i wypłakała zmianę miejsca zamieszkania dla swojej rodziny. A kto wie, może też i jej Rodzice, Chudzikowie, zaczęli sprzyjać młodym, przekonując się
z czasem do „rzutkiego” zięcia? Dość powiedzieć, że Michał Chudzik pomógł młodym nabyć ziemię
w Rakowie, w swoim sąsiedztwie, od brata Kacpra i tu zostało przeniesione gospodarstwo
z Podlaszcza.
W taki oto sposób powstało w Rakowie siedlisko Simlatów. W tym miejscu mieszkali kolejno: przedstawieni już powyżej twórcy siedliska: Katarzyna i Józef Simlatowie, po nich odziedziczył gospodarstwo ich najmłodszy syn Michał z żoną Agnieszką z domu Stępień /moi Dziadkowie/,
a następnie córka tych ostatnich, Pelagia z mężem Mieczysławem Świtalskim pochodzącym
z Rakowa /moi Rodzice/.
Katarzyna i Józef Simlatowie mieli czterech synów: Jędrka -mieszkał w Goźnie, Jaśka
-w Rakowie, Wicka -w Sobkowie i Jędrzejowie i Michała -w Rakowie oraz dwie córki: „Sobczykowo” -mieszkała w Piaskach i „Nazimkowo” -w Rakowie. Nie pamiętam aby nazywano te Ciotki po imieniu. Zawsze mówiono o nich wykorzystując przekształcone nazwiska ich mężów.
4. Pradziadkowie znad Nidy czyli Anna i Marcin Stępniowie
Pradziadek Marcin Stępień /przybliżone lata życia: 1865 – 1950/ pochodził z Chwaścic. Ożenił się z Anną Tekiel z Mokrska i tu, nad samą Nidą, niedaleko „figury” zamieszkali. Byli rodzicami czterech córek: Józi – z męża Matlińskiej, mieszkała w Goźnie, Jantosi – Sęk, w Mokrsku, Jagosi -Simlat, w Rakowie /moja Babcia/ i Marysi -Chudzik, w Goźnie.
Prababcia Anna żyła w latach 1865 – 1921, zmarła 21 lutego przeżywszy 56 lat.
Przy grobie Prababci Anny Stępień na Cmentarzu Parafialnym
w Mokrsku /foto. Z . Świtalska, Mokrsko 2009 /
Pradziadek Marcin zmarł około 1950 roku. Pamiętam jego postać, choć prawdopodobnie tylko z jednego spotkania, które na mnie, małym dziecku wiejskim zrobiło duże wrażenie.
Pradziadek zaszokował mnie swoim wyglądem. Był człowiekiem niewysokim, barczystym, z dużą głową, której wielkość wynikała głównie z bujnej czupryny, „zbudowanej” z pokręconych, a może potarganych włosów oraz brody, która nie była długa, ale szeroka i podobnie jak włosy na głowie mocno poskręcana. Całe to obfite owłosienie miało kolor ciemno-siwy i nie pamiętam ani oczu Pradziadka, ani nosa, ani żadnych rysów twarzy, choć wydaje mi się, że cały czas się uśmiechał. Ubrany był w ciemną luźną koszulę i jakieś przykrótkie jasne „portki”. Było wtedy lato, więc drogę z Mokrska do Rakowa /ok. 10 kilometrów/ przebył boso. Przyszedł aby odwiedzić swoją córkę, a moją Babcię Jagosię i jej rodzinę.
W czasie pobytu w naszym domu, gdy chciał się do mnie zbliżyć, czy może wziąć mnie na kolana, bardzo się wystraszyłem i z płaczem uciekłem na podwórko. Było ciepło i nikt za mną nie wyszedł, bo widocznie podwórko uważane było za miejsce bezpieczne do zabawy dla malucha. Rodzina jakiś czas beztrosko rozmawiała, nie zastanawiając się, co porabia mały Januszek. Po jakimś czasie domownicy zauważyli moje zniknięcie i rozpoczęły się nerwowe poszukiwania.
Maluch, czyli ja, zginął i nie pozostawił jakichkolwiek śladów. Nie pomogły nawoływania, bieganina domowników po obejściu, ani nawet wizyty u sąsiadów. Nie pomogło także przeszukanie stodoły, obory i studni. Wyobrażam sobie dramatyzm tej sytuacji, gdy jedyne wtedy dziecko w domu, prawnuk, wnuk i syn zniknął bez śladu.
Gdy po tych poszukiwaniach członkowie rodziny znaleźli się na podwórku i zastanawiali się, co dalej „począć” i gdzie można jeszcze mnie szukać, a Mama z Babcią już na dobre rozpłakały się, coś nagle zaszeleściło na stojącym pośrodku podwórka wozie konnym, na drewnianych kołach, na którym Tato przywiózł z łąki trochę wysuszonego siana. Można sobie wyobrazić, jakie było zdziwienie
i konsternacja zmartwionych i strapionych „poszukiwaczy”, gdy oto wygrzebałem się z siana, stanąłem na nogi i zacząłem przecierać piąstkami zdziwione i zaspane oczy.
Będzie ciąg dalszy pt. Dziadkowie