Rozalka i Marysia

 

 

                     Moja żona bardzo lubi „Skype”. Ten program komputerowy umożliwia wideorozmowy, co
w Jej przypadku oznacza bezpośredni kontakt z wnukiem mieszkającym daleko od Sandomierza. Dzięki „Skype” Babcia czyta Piotrusiowi ciekawe książki i co ważne,  także Piotruś czyta Babci. Ja natomiast mimowlnie podsłuchuję ich, co inspiruje mnie do wspomnień i nowgo spojrzenia na różne problemy,
z którymi zetknąłem się przed laty.  Np. los siostry tytułowego bohatera nowelki „Antek” Bolesława Prusa, Rozalki, dopiero teraz przywołał w mojej pamięci zdarzenie sprzed lat, związane z trzyletnią Marysią.

                    Akcja nowelki rozgrywa się w II połowie XIX wieku we wsi nad Wisłą, w zaborze rosyjskim. Dominowała tam bieda i zacofanie. Szczególnie trudna była wtedy sytuacja dzieci, które już od najmłodszych lat musiały ciężko pracować i nie miały żdnych możliwości uczenia się. Gdy Rozalka zachorowała i nie pomogły domowe sposoby lecznia: szturchańce i wódka z piołunem,  za radą znachorki wsadzono dziewczynkę na trzy zdrowaśki do rozpalonego pieca chlebowego, żeby się wypociła. Oczywiście skończyło się to śmiercią, bo przecież żaden człowiek, a tym bardziej dziecko, nie da rady wytrzymać takiej „kuracji”.

                    Moje osobiste wspomnienie wiąże się ze zdarzeniem z około 1960 roku. Wieś już wtedy bardzo się zmieniła,  chociazby przez to, że wszystkie dzieci chodziły do szkoły, ale zacofania i zwykłej głupoty nadal nie brakowało. Opieki zdrowotnej w miejscu zamieszkania wciąż nie było, a lekarze mieli swoje gabinety w miastach i ludzie ze wsi rzadko korzystali z ich porady i pomocy, nie tylko ze względu na odległość i koszty, ale przede wszystkim z powodu niskiej świadomości.  Pojawiające się problemy zdrowotne starano się najpierw rozwiązywać we własnym zakresie.

                    Potrzeby  ludzkie zawsze „rodziły” sposoby ich rozwiązania. Tak też było w przypadku zdrowia. Tradycyjnie we wsiach „urzędowali”  ludzie, którzy zajmowali się leczeniem: znachorzy, uzdrowiciele, babki odczyniające uroki itp. Niektórzy z nich byli skuteczni i cenieni. Do takich w naszej okolicy należeli min. Piotr Siewior i jego Matka, którzy zajmowali się składaniem złamanych i zwichniętych kończyn oraz leczeniem ziołami.

pieprzówki 10

Jest wiele miejsc, gdzie można zbierać zioła. /Zdjęcia z Pieprzówek, 09.2006 r/

 

                    Ale działania wielu ówczesnych „medyków” były szkodliwe, a czasem prowadziły wprost do śmierci. Pamiętam zdarzenie, gdy do Wuja Tadeusza, który nauczył się robienia zastrzyków będąc pacjentem w jędrzejowskim szpitalu, przyszedł mężczyzna z pobliskiej wsi, aby On wykonał ten zabieg jego trzyletniej Marysi, bo jak mówił: „od kilku dni gorączkuje i nic jej nie pomaga”. W trakcie dalszej rozmowy ów mężczyzna ujawnił, że był u nich kuzyn ze Śląska i zostawił kilka zastrzyków, więc można je wykorzystać. Wuj, świeżo upieczony „medyk”, obejrzał zastrzyki i odmówił wykonania usługi. Wyjaśnił też, że na podanie takiego specyfiku musi być pisemne zlecenie lekarza, a poza tym nie wiadomo co to jest za lekarstwo i czy byłoby odpowiednie dla dziecka. Ojciec Marysi nie był zadowolony z tych wyjaśnień
i na pożegnanie stwierdził: „zastrzyk to zastrzyk, pomógł jednemu, to pomoże i dugiemu”. Następnie udał się do innego „wiejskiego medyka”, który nie zastanawiając się długo, spełnił jego prośbę.

                    Całe to zdarzenie miało niestety przykry koniec. Jeszcze tego samego dnia Marysia zmarła,
a że były to czasy gdy nikt nie dociekał szczegółowo jaka była przyczyna zgonu, pochowano dziecko
i już.

                    Wuj Tadeusz miał satysfakcję, ale jak powtarzał wiele razy,  wolał by jej nie mieć. Ojciec Marysi coś zrozumiał, tyle że za późno.  Po jakimś czasie w okazyjnej rozmowie z Wujem przyznał, że źle zrobił nie słuchając go wtedy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *