Dział konstrukcyjny naraził fabrykę na straty?
„Z praktyki inżynierskiej -opowieść Michała” -przygotował Zbigniew Latkowski.
Nazwiska i imiona zostały zmienione. Korekta i redakcja tekstu Jan Świtalski.
Początek lat 70 XX wieku. Pracowałem wtedy jako zastępca głównego konstruktora w fabryce urządzeń informatyki MERAMAT na Służewcu w Warszawie, która powstała w 1969roku z połączenia zakładu przetwórstwa tworzyw sztucznych oraz zakładu produkcji aparatury laboratoryjnej
i pomiarowej (WZALiP). Starą produkcję zlikwidowano, albo przekazano do innych zakładów, a Meramat miał produkować nowoczesne urządzenia informatyczne, opracowane przez polskich konstruktorów
w Instytucie Maszyn Matematycznych (IMM) przy ulicy Krzywickiego.
Na początku poczyniono prace adaptacyjne w pomieszczeniach produkcyjnych, następnie przeniesiono z IMM wydział produkcji elektroniki do drukarek wierszowych i wydział produkcji głowic magnetycznych. W tym czasie IMM kończył opracowanie i wykonanie prototypów pamięci taśmowych PT3.
W takich okolicznościach ruszyła produkcja elektroniki do drukarek wierszowych, które finalnie montowane były w Zakładzie w Błoniu. Z tego co wiem, była to niezła drukarka, całkowicie opracowana przez polskich inżynierów, za wyjątkiem tzw. matrycy produkowanej na podstawie licencji zakupionej
w Anglii. Siłą rzeczy nasz dział konstrukcyjny wziął na siebie nadzór merytoryczny i nadzór nad produkcją oraz nad przestrzeganiem technologii nowych wyrobów.
Nowy Dyrektor Łapski nie miał zaufania do kadr w dziale konstrukcyjnym i kontroli technicznej. Było to naturalne, ponieważ przy tej reorganizacji mało się robiło w kwestii doboru wykwalifikowanych kadr.
Pewnego razu przyszedł do mnie szef kontroli technicznej inżynier Hala i oznajmił:
– Dyrektor wezwał mnie i dał mi nowego pracownika do działu. Został nim inż. Hałt. Podobno pracował
w IMM więc należy się spodziewać, że zna się na nowej produkcji. Dyrektor powiedział też, że jest on jego pełnomocnikiem ds. kontroli technicznej w zakładzie. Zatrudnił go na stanowisku podległym kierownikowi działu, czyli mnie, ale jest on jednocześnie jego pełnomocnikiem!
– Ja już teraz nie wiem kim jestem i komu podlegam, a także na czym ma polegać współpraca z nowym pełnomocnikiem – powiada rozżalony Hala.
-Teraz inż. Hałt chodzi po zakładzie i nie wiem czego szuka -w głosie Haly zabrzmiała nutka niepewności co do jego dalszego losu.
Cóż ja mogłem na to powiedzieć. Już też miałem za sobą pierwsze doświadczenia (testowanie pamięci taśmowej- opisane w innym fragmencie wspomnień) i nie były one miłe . Jedynie pocieszało mnie to, że wyszedłem z niego wzmocniony. Byłem przygotowany na takie zawirowania, bo akurat w tamtym czasie przerastałem swoją wiedzą i doświadczeniem innych w fabryce, choć słabością moją była bezpartyjność. Byłem więc jakby nie Polakiem, albo Polakiem drugiej kategorii. Co roku próbowano mnie werbować do partii, ale to się nie udało. Nie spodziewałem się jednak, że wkrótce będę miał przyjemność bycia w zwarciu z inż. Hałtem.
Kilka słów wyjaśnień dla nie znających organizacji działu konstrukcyjnego w fabryce. Dział ten zajmował się całym merytorycznym panowaniem nad opracowaniem nowych wyrobów, przestrzeganiem stosownych przepisów, prawami autorskimi, patentami itp. Efektem działań były właśnie patenty, dokumentacja konstrukcyjna, opracowanie i wykonanie modeli i prototypów wyrobów. Dokumentacja musiała zawierać nie tylko rysunki, ale i instrukcje pomiarowe, a często przewidywać (narzucać) stosowanie nowych technologii. W tamtym czasie istniejące działy handlowe firm nie potrafiły samodzielnie opracować żadnej ulotki i prospektu. Dlatego spoczywało to również na konstruktorach.
Pewnego dnia wzywa mnie dyrektor naczelny -Łapski. Wchodzę do gabinetu, a tam oprócz dyrektora zastaję także inżyniera Hałta, pełnomocnika dyrektora ds. kontroli technicznej.
– To niech Pan referuje sprawę -zwrócił się dyrektor do inż. Hałta
– Dział Konstrukcyjny spowodował powstanie straty w wysokości około 300 000 złotych. Zaopatrzenie nie mogło zakupić hurtowo diod Zenera z wąską tolerancją napięcia do produkcji drukarek wierszowych i zwróciło się do działu konstrukcyjnego o zgodę na zakup diod z rozrzutem (tolerancją) >10%. Diody te zaopatrzenie mogło kupić po cenach hurtowych za około 8 złotych za sztukę, a diody będące w dokumentacji o wąskiej tolerancji napięcia (selekcjonowane podczas produkcji) nie były dostępne w hurcie i można je było kupić po około 80 złotych. Dział konstrukcyjny nie dał zgody na zakup tych tańszych diod. Ja natomiast -powiada inżynier Hałt, dla sprawdzenia, wmontowałem do pakietów diody o szerokiej tolerancji napięcia (te tańsze) i pakiety pracowały bardzo dobrze. Z tego wynika, że fabryka nasza poniosła straty. Z przeliczenia różnicy cenowej i ilości diod potrzebnych do produkcji określam, że są to straty około 300.000 zł. (W tym czasie był to koszt domu jednorodzinnego)
Od razu przypomniałem sobie jak zaopatrzenie zwróciło się do nas w tej sprawie. Przyszedł do mnie wtedy Szeczyk , technik prowadzący produkcję, pytając o moje zdanie. Zawsze w trudniejszych sprawach przychodził do mnie po rozstrzygnięcie. Po rozpatrzeniu za i przeciw nie daliśmy zgody na zakup diod o gorszych parametrach. O analizie cenowej nie było mowy, bo w tym czasie nie rozpatrywano zbyt szczegółowo kosztów. Diody produkowała państwowa fabryka polska i nie było problemu: tańsze czy droższe -innych nie było.
– Nie znam dokładnie sprawy -skłamałem by zyskać na czasie, ale sprawdzę i dam odpowiedź. Nie sądzę jednak, aby stosowanie radioamatorskich metod było dobrym rozwiązaniem przy profesjonalnej produkcji urządzeń elektronicznych. Na przykład w produkcji telewizorów (lampowych w tamtych czasach) stosuje się kilka kondensatorów przy każdej podstawce lampowej. Można wziąć cążki
i powycinać je, a telewizor dalej będzie działał. Czy to znaczy, że te kondensatory nie są potrzebne?
-zadałem retoryczne pytanie.
– Panie inżynierze -zwrócił się do mnie dyrektor Łapski, proszę jak najszybciej dać mi odpowiedź i na tym spotkanie się zakończyło.
Wróciłem do swojego biurka i wezwałem Szeczyka.
– Panie Zdzisiu, wezwał mnie dyrektor w sprawie diod Zenera i opowiedziałem mu pokrótce przebieg spotkania u dyrektora.
– Tu jest pismo z zapytaniem, czy w elektronice (w pakietach do drukarek) można zastosować diody Zenera o większym rozrzucie napięcia niż te, które określa dokumentacja techniczna. Niech Pan zaniesie to pismo do Instytutu Maszyn Matematycznych i poprosi o szybką odpowiedź.
Pismo podpisałem i poprosiłem żeby podpisał go także dyrektor techniczny.
– Jak dostanie Pan odpowiedź do ręki to proszę od razu zanieść do sekretariatu dyrektora naczelnego, z prośbą do sekretarki, aby pismo znalazło się w jego poczcie -poinstruowałem swojego pracownika.
Szeczyk załatwił sprawę raz dwa i jeszcze tego samego dnia odpowiedź IMM znalazła się u dyrektora Łapskiego. Oczywiście odpowiedź potwierdzała naszą wcześniejszą decyzję.
Wzywa mnie dyrektor Łapski i powiada:
– Papierami się Pan zasłania i pokazuje odpowiedź IMM.
– Nie zasłaniam się. Decyzję podjęliśmy we własnym zakresie nie zwlekając z odpowiedzią dla działu zaopatrzenia. A teraz tylko chciałem zasięgnąć opinii konstruktorów IMM, ponieważ to ich dzieło
i lepiej znają szczegóły opracowania. Mogę jeszcze ze swej strony dodać, że drukarka przeszła w ZSRR bardzo rygorystyczny odbiór i jeśli by nie spełniała parametrów, mielibyśmy duże kłopoty.
A radioamatorskich metod nie możemy stosować w produkcji – odpowiedziałem.
Na tym sprawa się zakończyła. W parę miesięcy później, gdy byłem przedstawicielem zakładu na stoisku Miedzynarodowych Targów Poznańskich, odwiedził mnie dyrektor Łapski. Nawiązałem do tego wydarzenia i wtedy On stwierdził, że jeszcze raz go Hałt zawiedzie to się go pozbędzie.
I tak się stało, ale czym się znów naraził, tego nie wiem.