Bielacka i Bielaski

 

Autor oowiadania – Antoni Ryszard Sobczyk

               W okresie międzywojnia, każdego roku, najpóźniej po św. Józefie, moja Babcia i inne kobiety z jędrzejowskich wsi, urządzały bielacke. Od krążących po wsiach „wopniorzy” kupowały palone wapno, aby po jego odpowiednim przygotowaniu odnowić swoje domostwa: w środku, a także na zewnątrz. 

               Na białej od wapna „furkce”, ciągnionej przez lichą szkapę, wiózł Żyd nabyte w wapienniku bryły palonego wapna. Jadąc przez poszczególne wsie krzyczał głośno, ile tylko miał tchu
w sobie:

– Wapnoooo, apnoooooo przedajjjjeee, … zachęcając w ten sposób gospodynie do jego nabywania.        

              Z boku furki wisiała „zmyślna” waga. Stanowił ją zawieszony na pętli dębowy kij, z dwoma płytkimi nacięciami. Na jednym końcu kija wisiało stare blaszane wiadro lub drewniany kubeł, a do drugiego końca przywiązany był kamień równoważny. Jeżeli gospodyni chciała pięć kilo wapna, wtedy Żyd przesuwał kij w pętli na pierwsze nacięcie, jeżeli zaś dziesięć, to na drugie. Mówiono, że waga ta jest pewna „jak pieniądze w żydowskim banku”, to znaczy, że jest ona akuratna. Zdarzało się, że niedowiarkowie sprawdzali wagę kupionego wapna, na jedynej we wsi wadze, należącej do mojego Dziadka Jaśka, zwanej „przeźmionkiem”, działającym na tej samej zasadzie, co „żydowska” waga.

 

przezmionek_iiWygodzki „przeźmionek”

 

            Ceny oferowanego towaru można było porównywać, bo objazdowych handlarzy było wielu.
Na cenę miała wpływ jakość oferowanego wapna, zależna od miejsca, w którym skały były wydobywane i wypalane. Najwięcej wapienników znajdowało się w miejscowościach położonych
w rejonie Chęcin, a najbardziej cenione było wapno z Tokarni, z racji czystego, bez przerostów, wapienia, pozyskiwanego w tamtejszych kamieniołomach. Oprócz czystości skały, dla jakości wapna ważną rzeczą, na którą przy kupnie zwracały uwagę doświadczone gospodynie, było to, by bryła była przepalona na wskroś. Jeżeli nie było tak, to podczas gaszenia pozostawał niezlasowany kamień.

               Gdy wypalone bryły wapienne zostały już zakupione, można było przystąpić do gaszenia, które polegało na zalaniu ich, przeważnie w cebrzyku, odpowiednią ilością wody. Następnie, mając baczenie na oczy, należało motyką starannie i ostrożnie mieszać zawartość, aż do całkowitego rozpuszczenia się bryłek i uzyskania mleczka wapiennego. Taki roztwór w ciągu paru dni zgęstniał do tego stopnia, że powstała bielutka masa, którą można kroić jak masło. Wtedy to, wykrojona porcja „masła” mieszana była z wodą do uzyskania roztworu o gęstości słodkiej śmietany.

               Nadszedł czas, aby do otrzymanego roztworu gospodyni dosypała niebieskiego proszku, nazywanego „lachmusem”, z sobie tylko znanym wyczuciem, jeżeli chodzi o ilość. Lakmus nadawał wapiennej bieli odpowiednią głębię i ledwie dostrzegalny błękit. Teraz, maczając w przygotowanym roztworze pędzel wykonany ze słomy z prosa, można było zrobić próbne „mazy” i jeśli kolor został zaakceptowany, przystąpić do bielenia. Wszystkie te czynności były bardzo ważne, bo jeżeli gospodyni przedobrzyła, na przykład z lakmusem, to chałupa miała zbyt „siwy” kolor i taka gospodyni wytykana była palcami oraz obśmiewana przez sąsiadki.

 

               

mapaiiFragment mapy z 1936 roku, na której kartograf nie znający zapewne miejscowej tradycji,
umieścił nazwę Białaski zamiast Bielaski. 

 

               Przedstawię teraz opowiastkę, która utrwaliła się w świadomości lokalnej społeczności, co wyraziło się w nazywaniu miejsca jej akcji -„Bielaski”. Idąc z Wygody leśną dróżką obok jeziorka Klisowiec w stronę Podlaszcza, przechodziło się obok dwóch śródleśnych zagród.W jednej z nich mieszkała rodzina, której nazwiska nikt nie pamiętał, a wszyscy mówili o nich Peltony. W drugiej chałupie natomiast, mieszkały macocha z pasierbicą i mówiono o nich Bielaski. Żywot ich nie był lekki. Tak nieszczęśliwie im się życie ułożyło, że zostały same i skazane na siebie w tym śródleśnym odludziu. Macocha podobno nie była złą kobietą, ale pasierbica jej po prostu nie znosiła. Tak, czy owak, nie było między nimi zgody, a tylko ciągłe waśnie i wzajemne dokuczliwości. Obie kobiety były lubiane we wsi za pracowitość, uczynność i wesołość. Wynajmowały się do prac w polu i gospodarstwie; min. pomagały w rwaniu, międleniu i czesaniu lnu, tkaniu płótna oraz przędzeniu wełny. W zimowe wieczory chętnie widziane były w różnych chałupach przy „darciu” pierza, a że znały opowieści i przyśpiewki na każdą okazję, to żaden wyskubek, ani inne wiejskie zdarzenie, nie mogło się bez nich odbyć.

               Pewnego dnia, wczesną wiosną, „wpadła” do babci Teofili mieszkającej na Wygodzie „młoda” Bielaska, aby pożyczyć lakmusu do wapna. Tłumaczyła:

 Mom bielić chałupe, a tak mie chopoki na jarmaku w Jendrzejowie zagodały, że zapómniałam se kupić lachmusu.

Z tymi adoratorami to mogła być i prawda. Mówiono o niej, że:

– Dziewucha z ni ślno, zdrowo, cerwóno po gembie.  A chopoki ciekajo za niom ze ło! Ale lakmusu najpewniej nie kupiła, dlatego, że jak zwykle nie wystarczyło jej pieniędzy na wszystkie sprawunki.

               Parę dni później, z ledwością przywlokła się do Babci ciężko chora macocha, prosząc, prawie z płaczem, o ratunek:

– Tełosiu kochano, chorom takom … postowcie mi bańki, a moze pijowki, abo, co. Przewioło mie przy wybiraniu źmioków z kopca u Bieli.

Po postawionych bańkach, w wielkiej jeszcze gorączce chciała wracać do domu, ale Babcia jej to wyperswadowała:

–  Musicie polezyć i wydobrzyć. Mocie wielgaśno goroncoś i bańki corne jak smoła. Natre wos gensim smalcem. Jak przeziembicie baniki to złapie wos zopolynieLezcie!

               Wtedy to, gdy chora macocha leżała wygrzewając się pod pierzyną, popijając gorące mleko
z masłem i miodem oraz zagryzając czosnkiem, żaliła się na pasierbicę opowiadając min. o bieleniu chałupy:

– Docie wiare Tełosiu jako łóna niedobro? Jak robiła wiosenne porzondki, to zdjina ino pół zogaty i pobieliła ino pół chałupy, i pół izby!  A widziała przecie zem choro.

 

 

ciotka_antoniego_iiMoja Ciotka z Wygody na tle zogaty. Zdjęcie sprzed 1939 roku

 

               Na trzeci dzień nie można już było macochy zatrzymać, więc dostała od Babci woreczek
z ziołami, a za odrobek drugi z lnem do parzenia i picia, a i fasoli na wzmocnienie. Zawinęła wszystko
w chustkę i powlokła się przez las, do swojej chałupy.

 

droga_antoniego_iiDroga z Wygody w stronę Klisowca i Bielasek /14.08.2010 r/

 

               Wiadomość o bielacce u macochy i pasierbicy rozeszła się szybko po okolicy i już inaczej
o nich ludzie nie mówili jak tylko, „Bielaski”, a i miejsce gdzie stał ich dom, tak jest nazywane do dzisiaj.

               Los zadrwił z  pasierbicy okrutnie. Za czas jakiś wyszła za mąż za wdowca.
               I wcale nie była lubianą macochą.

 

                                                                              Antoni Ryszard Sobczyk

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *