Nadia

 

Wiosna 1992 roku była chłodna, ale koniec kwietnia „buchnął” obfitością zieleni. Pamiętam, że
był to dla mnie pracowity czas. Tego dnia, jak zresztą prawie kazdego przed egzaminami dojrzalości,
długo jeszcze po godzinie piętnastej pracowałem w swoim gabinecie. Drzwi na korytarz były otwarte, bo chciałem widzieć, kto o tej porze wchodzi do budynku.

W pewnej chwili ułyszałem otwierające się drzwi wejściowe i po chwili zjawiła się u mnie dość wysoka, około 50-letnia, „platynowa” blondynka. Bardziej po rosyjsku, niż po polsku wyjaśniła, że przyjechała z daleka, chce dojść do cmentarza, ale zabłądziła. Wyszedłem z Nią przed budynek i gdy zrozumiałem, że chodzi o Cmentarz Żołnierzy Radzieckich, wskazałem Jej drogę.

Jednakże dalszych obowiązków służbowych nie byłem w stanie wykonywać, bo ogarnął mnie dziwny niepokój. Poszedłem więc do domu i o całym zajściu opowiedziałem żonie. Razem zdecydowaliśmy, że udamy się na cmentarz i choć to jest nie daleko, żeby było szybciej, pojedziemy samochodem.

 

czolgi

Czołgi przed Cmentarzem Żołnierzy Armii Czerwonej

 

Przed cmentarzem dwa czołgi T-34/85 ustawione na betonowych podstawach, symbolizujące obiekt wojskowy, a dalej, na wprost bramy wjazdowej szeroka aleja prowadząca pod pomnik z czerwoną gwiazdą, wzniesiony dla uczczenia tych, którzy tu spoczywają. Po lewej i prawej stronie wiele rzędów betonowych ram, wyznaczających duże, zbiorowe mogiły 12 tysięcy żołnierzy Armii Radzieckiej, którzy polegli na Przyczółku Baranowsko-Sandomierskim w walce z hitlerowskim najeźdźcą.

Cicho tu i spokojnie, tylko ptaki delikatnie dają o sobie znać…
Idziemy nie rozmawiając …
Na jednym z tych wielkich grobów siedzi kobieta…
Tak, to Ona, ta sama, która wcześniej pytała o drogę…
Nie zauważyła nas…

Podeszliśmy zupełnie blisko, a Ona nadal nie patrzyła w naszą stronę. Wzrok Jej tkwił w jakimś trudnym do określenia punkcie. Staliśmy bez ruchu, aby w żaden sposób nie zakłócić Jej skupienia. Zauważyliśmy, że na grobie rozłożona jest gazeta, a na niej jabłka, wędzona ryba i chleb. Co jakiś czas kobieta nieco ożywiała się, wykonywała ręką znak krzyża i brała do ust kęs pożywienia…

W końcu popatrzyła w naszą stronę: raz, a później drugi i wcale nie była zdziwiona obecnością
tutaj ludzi, a nawet sprawiała wrazenie, jakby spodziewała się naszego przybycia. Na wyraźne skinienie podeszliśmy do Niej i zanim jeszcze zdołaliśmy cokolwiek powiedzieć, wcisnęła nam do rąk po jednym owocu, szepcąc: „tak nada, tak nada”.

nadia_ii

Nadia na cmentarzu

 

Zgodziła się pojechać z nami.
W domu okazało się, że Nadia jest bardzo zmarznięta, głodna i zmęczona. „Doprowadziliśmy
Ją do ładu”, a Ona uraczyła nas wspomnieniem, o swojej Matce, która Jej i starszemu o dwa lata bratu opowiadała o Ojcu, który jeszcze przed urodzeniem córki poszedł walczyć z „germańcem” i jak się później okazało, zginął. Po wojnie, gdy Ojciec nie wracał, zrozpaczona Matka starała się dowiedzieć, co się stało. Po kilku latach, dostała pismo urzędowe z Moskwy, że Wołodia poniósł bohaterską śmierć
w miejscowości Winiary, na terenie Polski i pochowany jest na cmentarzu w Sandomierzu, w grobie nr 325.

Cóż, pismo tylko potwierdziło najgorsze przeczucia. Matka często go czytała i z dumą patrzyła na oprawione w ramki, stojące na komodzie zdjęcie swojego pięknego i bohaterskiego mężczyzny, który musiał zginąć, bo taka była dziejowa konieczność.

Nadia opowiadała też o swoim biednym dzieciństwie i dorastaniu. Także o tym, że wcześnie, została wydana za mąż, za „zawodowego żołnierza”, gdyż to pozwalało na Jej szybkie usamodzielnienie
i odciążenie od wydatków Matkę. Od tego czasu już tylko wędrowała z mężem w różne miejsca, w zależności od tego, gdzie przydzielano mu służbę. Mieszkali, więc min. w Odessie, Moskwie i Charkowie,
a na koniec los rzucił ich do bazy wojskowej aż na Półwysep Kamczatka, będący rajem dla miłośników przygód, krainą tajgi, wulkanów, łososi i niedźwiedzi, ale nie miejscem stałego zamieszkiwania dla Europejczyka. Stolica Obwodu, Pietropawłowsk Kamczacki liczy wprawdzie ponad 150 tysięcy mieszkańców, ale nie zmienia to faktu, że na tej ziemi przeżyła bardzo trudne chwile, związane z brakiem kontaktów ze znajomymi.

Jej trudną sytuację pogłębił fakt, że tutaj mąż rozwiódł się z Nią, a Ona nie miała możliwości wyjazdu.

Całe swoje dotychczasowe życie Nadia marzyła, aby choć raz odwiedzić grób Ojca
w Sandomierzu i nacieszyć się Jego bliskością, czego nigdy nie doznała i czego tak bardzo była spragniona.

„Jestem szczęśliwa, choć to była bardzo daleka i kosztowna podróż. Już tylko z Kamczatki do Moskwy lot trwał dziesięć godzin. I długo musiałam odkładać ruble, aby tu przyjechać” -wyznała na koniec, a oczy Jej błyszczały ze wzruszenia…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *