Westchnienie


          /Wspomnienie z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka 2010 r/

          W latach 1906 – 1912 mój Dziadek Michał odbywał służbę w wojsku carskim. Po powrocie do rodzinnej wsi, do Rakowa, był już 26 letnim mężczyzną i zgodnie z panującym wówczas zwyczajem postanowił się ożenić.

soldaci400
Polacy w carskim wojsku: Józef Łukawski /1889-1967/  z Radoszek
 /pierwszy z lewej/ oraz jego koledzy. Zdjęcie wykonane zostało w  Moskwie, w roku 1913, a obecnie znajduje się w zbiorach
Grażyny i Stanisława Stasiaków. Zdjęcia mojego Dziadka z okresu służby w wojsku carskim nie zachowały się.

 

Jednakże przez sześć lat nieobecności wśród swoich, Michał utracił kontakty towarzyskie i znalezienie odpowiedniej kandydatki na żonę nie było łatwe. W tej sytuacji skorzystano z pomocy swata /pośrednika/ który, po dokonaniu rozeznania doradził, aby Michała ożenić z chłopską córką Agnieszką, nazywaną Jagosią,  z Mokrska, wsi położonej o 10 km od Rakowa.

          Rodzice Jagosi mieszkali nad samą Nidą i jak zdarzało mi się później słyszeć, woda czasem zatapiała podwórko, a nawet odcinała ich zabudowania od biegnącej przez wieś drogi. Marcinowie /ojciec Jagosi miał na imię Marcin/ ziemi ornej mieli mało, ale za to dostęp do rozległych łąk oraz pastwisk, co pozwalało im hodować krowy, świnie oraz gęsi. Powodziło im się dobrze. Wielokrotnie po latach podkreślano, że do dworu na zarobek nie chodzili i córek też tam nie posyłali, a jesienią i wiosną zabijali świnię i mięso konserwowali na pozostałe pory roku.

 mokrsko400

Mokrsko. W miejscu tego rozlewiska stały zabudowania rodziców Jagosi. 

 

          Pewnej letniej niedzieli 1913 roku Michał wraz z rodzicami i swatem, bryczką zaprzężoną w dwa konie, udali się do Mokrska. Marcinowie najwidoczniej nie znali terminu tej wizyty, bo dopiero po przybyciu gości rozpoczęli nerwowe przygotowania na ich przyjęcie. Przede wszystkim młodsza siostra zastąpiła szesnastoletnią wówczas Jagosię przy pilnowaniu gęsi na nadnidziańskich łąkach, a tę matka zabrała do komory i ?ogarnęła? czyli przygotowała na spotkanie z gośćmi.. Jagosia weszła do izby, gdzie trwała ożywiona rozmowa i wtedy z Michałem zobaczyli się po raz pierwszy. Swat kierował uzgodnieniami, które dotyczyły oczywiście zawarcia małżeństwa przez Jagosię i Michała, ale na ich wypowiedzi nie było teraz miejsca i czasu.

          Michał, wysoki, dojrzały już wtedy mężczyzna, patrzył na przyszłą żonę cały czas i jak później wspominał, od razu mu się spodobała. Była średniego wzrostu, zgrabna, miała ładną, zaokrągloną, uśmiechniętą buzią i  gładko przyczesane do góry ciemne włosy, splecione w długi warkocz. Ona zaś ośmieliła się spojrzeć w jego kierunku dwa, może trzy razy i wtedy on swoje oczy opuszczał i przez jakiś czas nie patrzył w jej kierunku.

          Rodzice natomiast dość szybko przeszli do konkretów:
– zaplanowali termin ślubu i wesela,
– zdecydowali, że młodzi zamieszkają w Rakowie, razem z rodzicami Michała,
– i ustalili, co będzie wchodziło w skład posagu, który Jagosia wniesie do domu męża. Dopiero na sam koniec zapytano, co młodzi myślą o tym wszystkim. Wtedy najpierw Michał, a później Jagosia krótko
i grzecznie odpowiedzieli, że zgadzają się, skoro Rodzice uważają, ze tak będzie dobrze. Na stole pojawił się wtedy chleb, mięso, a także alkohol /samogon/, który przywieźli z sobą rodzice Michała.

          Przed ślubem Michał był jeszcze kilka razy u Jagosi i wtedy mogli się lepiej poznać oraz porozmawiać. Jesienią natomiast odbył się ich ślub i wesele.

          Po weselu Marcinowie wraz z Michałem i Jagosią przyjechali furą /furmanką/ do Rakowa. Przywieźli też wiano. W dużej skrzyni znajdowała się wyprawka Jagosi, a więc: obrusy, bielizna pościelowa i osobista, ubrania i buty. Oddzielnie spakowana była pierzyna i dwie poduszki, a za wozem szły uwiązane krowa
i jałówka. Meble /stół, krzesła, szafa, łóżko i kufer/ dowiezione zostały po kilku dniach.

          Zaczął się wtedy dla Jagosi trudny okres, bo w Rakowie wszystko było inne niż w rodzinnym domu,
a na dodatek nie było rodziców ani kogokolwiek, do kogo miałaby pełne zaufanie. Starała się jednak szybko dostosować do nowego miejsca i dobrze wykonywać kolejne prace, aby być akceptowaną przez męża i teściów.

          Któregoś z pierwszych dni wspólnego zamieszkiwania Pani Matka, bo tak Jagosia zwracała się do teściowej, powiedziała, że nadchodzi koniec tygodnia, kończy się chleb i trzeba upiec nowy i że robota ta należy od tej pory do młodej gospodyni.

          To najbardziej odpowiedzialna praca, jaka czekała Jagosię w pierwszych dniach jej pobytu
w Rakowie. Była ona tym bardziej ważna, że traktowano ją na wsi jak obrzęd i jak świętość. W rozmowie
z Michałem dowiedziała się, że w piecu chlebowym mieści się sześć bochenków oraz że są wszystkie potrzebne do tej pracy narzędzia i produkty. Poprosiła go wtedy, aby na nadchodzącą sobotę przygotował drzewo do pieca.

          Pracę Jagosia rozpoczęła już w piątek po południu, kiedy to odmierzyła odpowiednią ilość żytniej mąki i przesiała ją przez przetaczek czyli specjalne gęste sito. Pod wieczór natomiast, w dzisce /w dzieży/ przygotowała rozczyn, n  a kryła go lnianym prześcieradłem i ustawiła w ciepłym kąciku, obok pieca. Teściowa uważnie się wszystkiemu przyglądała i gdy nadszedł odpowiedni moment, podsunęła Jagosi tzw. ciostko, czyli resztkę surowego ciasta z poprzedniego wypieku, przechowywaną w misce z mąką. Ciostko stanowiło zaczyn lub inaczej zakwas do kolejnego wypieku.

          W sobotę rano rozpoczęło się mięsienie czyli wyrabianie ciasta chlebowego. Do dziski z rozczynem Jagosia dodała drożdże, serwatkę rozcieńczoną wodą, mąkę i długo mięsiła ciasto, tak długo, aż przestało się lepić do rąk. Wtedy dziskę znowu nakryła, okręciła kocem i pozostawiła w ciepłym miejscu obok pieca, żeby ciasto się rusyło, to znaczy wyrosło. Michał tymczasem przyniósł wiecheć słomy na podpałkę oraz dobrze przeschnięte brzozowe drzewo w postaci grubych polan i na prośbę żony rozpalił ogień w piecu chlebowym. Ciasto rusyło się i wtedy na nieckach Jagosia wyrobiła z niego sześć bułek /bułkami nazywano surowe bochenki chleba/, które następnie umieściła w słomianych, posypanych mąką, koszykach. Sprawdziła teraz piec i uznała, że już niedługo będzie odpowiednio nagrzany, bo kolor cegieł na sklepieniu jest beżowy, więc niedługo będzie biały. Ożogiem poprawiła jeszcze ogień, żeby wszystko drzewo dobrze się wypaliło i piec nabrał właściwej temperatury. Gdy cegły w piecu nabrały już właściwego koloru, za pomocą pocioska /tyczki z przymocowaną pionowo na końcu deseczką/ wygarnęła resztki ognia, które Michał wyniósł na podwórko i ugasił. Jagosia w wiadrze z wodą zmoczyła półmietko /słomianą miotłę nabitą na ożóg/, wytrzepała go z nadmiaru wody i wymiotła  nim z pieca resztki popiołu. Teraz na wiesło, czyli specjalną łopatę, wyłożyła bułkę surowego chleba odwracając słomiany koszyk do góry dnem , obmyła go ręką zmoczoną w wodzie  i na jego środku, wskazującym palcem, narysowała znak krzyża.

          Nadszedł czas wsunięcia do pieca surowych bułek chleba. Była to najtrudniejsza czynność, od której bardzo wiele zależało. Chodziło przecież o to, aby wszystkie bułki zmieściły się w piecu, nie dotykały ścian, a jednocześnie nie pozlepiały się, gdy zaczną podrastać w czasie pieczenia. Najwidoczniej Jagosia mocno przeżyła ten moment, bo później wiele razy go wspominała:
– Pani Matka przyglądała się, jak ja, początkująca gospodyni, poradzę sobie z wiesłem, będącym przecież łopatą na długim trzonku, sięgającą do końca wnętrza gorącego pieca, na której leży  surowa bułka chleba. A ja wiedząc co mnie czeka, westchnęłam se głęboko do Boga, przeżegnałam się, chwyciłam za wiesło i jedną za drugą bułkę, udało mi się wsadzić do pieca na  właściwe miejsce ?opowiadała Jagosia.

          Teraz znowu znak krzyża i piec zostaje zamknięty.

          Gdy po półtorej godzinie piec otworzono, ukazały się rumiane bochny chleba, które za pomocą pocioska zostały przyciągnięte na brzeg pieca, obmyte wilgotną szmatką i położone na przygotowanej ławie. Każdy z nich Pani Matka brała teraz w ręce, pukała palcem w spód i słysząc głośny odgłos świadczący o tym, że zostały dobrze upieczone, dyskretnie się uśmiechała.

           Jagosia z Michałem stanowili dobre i kochające się małżeństwo. Zawsze, kiedy przypominam sobie jak doszło do jego zawarcia, zastanawiam się, na czym tak naprawdę polegał fenomen tamtego doboru. Dziadek zawsze bardzo liczył się ze zdaniem Babci, a ona nieustannie mówiła o nim tylko dobrze. A kiedy owdowiała mając 53 lata i zjawiali się mężczyźni, którzy proponowali jej zawarcie nowego związku małżeńskiego, odmawiała. Pamiętam jak później komentowała, że takiego jak Michał już nie będzie, więc nowe małżeństwo nie miałoby sensu.

babcia_i_dziadek400

Moi Dziadkowie: Jagosia i Michał            
Zdjęcie wykonane ok 1949 r, do publikacji przygotował go P. Pieklik.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *