Category Archives: Prawdziwi ludzie: znani i nieznani

Wspomnienie o sąsiedzie

Jest to opowiadanie autorstwa Pana Zbigniewa Latkowskiego.Jego Mama pochodziła z Rakowa. On urodził się w Jędrzejowie, ale większość dotychczasowego życia spędził w Warszawie. Jest absolwentem Wydziału Elektroniki Politechniki  Warszawskiej. W stolicy też realizował swoje ambicje zawodowe. 

 

 

               Było raz tak, w drugiej połowie lat 70-tych ub. wieku, że przeprowadziłem się do nowego mieszkania na trzecim piętrze, w całkiem nowym bloku. Blok był zbudowany z wielkiej płyty, na Ursynowie, a mieszkanie stanowiło realizację naszych marzeń w tamtym czasie. Naszych marzeń, to znaczy rodziny złożonej z nas /małżonków/ i dwojga dzieci – syna i córki.

               Powoli poznawaliśmy otoczenie i sąsiadów. Czasy nie były dobre, a w tym miejscu Warszawy było szczególnie trudno, choćby w dokonywaniu codziennych zakupów. Mówiono wtedy, że mieszkamy
w dzielnicy będącej „sypialnią Warszawy”.

 

ursynow_III

               Jednego razu zostaliśmy zaproszeni przez sąsiadów mieszkających „pod nami”. Przyjechała właśnie moja Matka, została więc z dziećmi, a my udaliśmy się na zapoznawczą kolację.

– Dlaczego o tym wspominam?

– Bo nieraz okoliczności tak się układają, że trudno wytłumaczyć to zwykłym przypadkiem.

– Może w tym jest jakaś siła sprawcza, a my po prostu o tym nie wiemy?

– Jeśli tak było, to po co miałaby działać w ten sposób?

– Intuicyjnie czujemy, ze trudno wytłumaczyć jest wystąpienie zdarzenia o bardzo niskim /znikomym/ prawdopodobieństwie.

               Sąsiad był miłym człowiekiem, trochę starszy od nas. Okazało się, że do niedawna był prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej, która wybudowała osiedle Ursynów. Wspominał, że rozważał czy wziąć mieszkanie na trzecim piętrze /ostatnim/, czy też pod nami i jeszcze o tym, że do naszego mieszkania „przymierzali się” jego znajomi, ale gdy po kilku dniach wrócili do tego wariantu, okazało się, ze mieszkanie jest już zajęte. Zdziwienie ich wywołało szybkie nasze działanie, bo mieszkanie było z puli na sprzedaż lub zamianę.

               Dalej rozmowa potoczyła się na temat, skąd jesteśmy i co robimy?

– Cóż się okazało?

– Otóż ja pochodziłem z Jędrzejowa, a mój sąsiad z Piasków koło Jędrzejowa. Oczywiście mieliśmy wiele wspólnych tematów i znajomych, ale wskutek różnicy wieku /około 10 lat/ części ludzi, o których on mówił, nie znałem. Wspomniałem więc, że akurat przyjechała moja mama, która na pewno pamięta brakujące w mojej pamięci wydarzenia i wkrótce siedzieliśmy już wszyscy razem, snując wspomnienia
o znajomych, okupacji i rodzinie.

 

ursynow_ii

               W pewnym momencie sąsiad zaczął opowiadać o swoim ojcu, który przed wojną był posłem. Pisał też pamiętnik, którego pierwsze zdania mówiły o tym, że jego ojciec, /czyli dziadek sąsiada -przypisek autora/ w 1863 roku wiózł furą rannych powstańców i zajechał na podwórze do swojej siostry w Rakowie, gdzie akurat odbywało się wesele.

               W trakcie rozmowy okazało się, że wesele odbywało się u Chajów, a moja babcia pochodziła właśnie z tej rodziny i z tego domu, gdzie zajechali powstańcy i gdzie odbywało się wesele. W ten oto sposób dogadaliśmy się, że jesteśmy rodziną, co prawda daleką, ale jednak. Odtąd już moja żona dopatrywała się między nami dużego podobieństwa, szczególnie w zarysie głowy, czoła itp.

               W/w Spółdzielnia Mieszkaniowa powstała dla zaspakajania potrzeb pracowników Politechniki Warszawskiej, ale wskutek aktywności prezesa i zarządu rozwinęła się ponad zakładany plan. W czasie naszego spotkania sąsiad nie był już jej prezesem. Mówił, że dokąd trzeba było wszystko organizować
i budować od zera, to on był dobry, a teraz, już na gotowe, posadzono na to stanowisko jakiegoś „aparatczyka”, no i w zamian za to pewnie był zobowiązany pilnować realizacji jedynie słusznej drogi do socjalizmu, a przy okazji rozdzielać dobra mieszkaniowe „swoim”.

               W tym czasie sąsiad był już wykładowcą na Politechnice Warszawskiej, ale też szukał możliwości biznesowych. Wkrótce rozpoczął z powodzeniem działalność gospodarczą uruchamiając produkcję wyborów z tworzyw sztucznych. Niestety z początkiem lat 90 -tych ubiegłego wieku zbyt wcześnie odszedł z tego świata. Nie udało się bowiem lekarzom z Zabrza poprawić funkcjonowania jego organizmu.

 

 

Z Sandomierza do … Jedrzejowa

 

               Po raz kolejny uświadomiłem sobie, że najbliższymi dla mnie, spośród Ludzi Kościoła, są: Papież Jan Paweł II, Święty Antoni z Padwy oraz Błogosławiony Wincenty Kadłubek. Niniejszą wypowiedź pragnę poświęcić trzeciemu z wymienionych: biskupowi, dziejopisowi, zakonnikowi …

               Okres życia oraz działalności Wincentego Kadłubka /druga połowa XII i początek XIII wieku/ to bardzo odległy dla nas czas. Wiele faktów dotyczących Jego ziemskiej egzystencji okrywa „mgiełka” tajemnicy i zapewne nigdy już nie zostaną w pełni wyjaśnione.

               Nie znamy na przykład dokładnego roku i miejsca urodzenia, pochodzenia oraz szkół, w których Wincenty pobierał naukę. Historycy twierdzą, że urodził się po roku 1150, ale też padają wyjaśnienia, że mogło to być nawet w roku 1161. Tradycja głosi, że urodził się we wsi Karwów na Ziemi Sandomierskiej,
w obecnym powiecie opatowskim. Funkcjonuje również pogląd, że miejscem urodzenia Wincentego może być Kargów koło Stopnicy, obecnie powiat Busko Zdrój. Niektórzy wypowiadający się na ten temat mieszają, czy może próbują łączyć te miejscowości, podając, że urodził się w Karwowie koło Stopnicy,
26 kilometrów od Sandomierza. W rzeczywistości takie i podobne kompilacje są nie do przyjęcia, bo
w odległości 26 km od Sandomierza leży Karwów koło Opatowa, a Stopnica i Kargów położone są dużo dalej, bo około 70 kilometrów.

Karwów. Kapliczka

               Karwów. Kapliczka pod wezwaniem Bl. Wincentego. Jak głosi legenda stoi ona w miejscu domu,
w którym się urodził.

               Jan Długosz próbuje uzasadniać szlacheckie pochodzenie Wincentego podając, że wywodził się ze średniego rycerstwa, z Różyców herbu Poraj vel Róża i że był synem komesa Stefana. Ale podawane są też informacje, że należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palotyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja /Mikry/.

               A może prawdą są przypuszczenia, że był synem chłopa o przydomku Kadłub, od którego utworzono nazwisko Kadłubek?

               A może ? …

               Jest w tych sprawach sporo niejasności. Podawane są jeszcze różne inne dane, jak choćby imiona Jego rodziców: Begina i Bogusław.  Samo zaś nazwisko Kadłubek też pojawia się w Polsce dopiero w XV wieku, choć przypuszcza się, że w rękopisach mogło występować znacznie wcześniej.

 

               Uczył się w szkole katedralnej w Krakowie, choć niektórzy uważają, że rozpoczynał naukę
w Stopnicy. Dzięki przyjaźni z księciem Kazimierzem, który z całą pewnością wspomagał Go materialnie, studiował prawo i nauki wyzwolone, prawdopodobnie w Paryżu i Bolonii. Wskazuje na to Jego wiedza filozoficzno-literacka, na którą widoczny jest wpływ renesansu francuskiego, jak również nadzwyczaj dobra znajomość prawa rzymskiego. Był pierwszym Polakiem, który uzyskał tytuł magistra /mistrza, doktora/  i zaliczany jest do elity uczonych dawnej Polski.

 

               Przeszedł do historii jako „mąż nauką i cnotą znakomity”. Był osobistym doradcą Króla Polski Kazimierza II Sprawiedliwego i piastował urząd notariusza jego kancelarii, kierował także krakowską szkołą katedralną.

               Święcenia kapłańskie przyjął prawdopodobnie zaraz po powrocie ze studiów, około roku 1185 – 89. W tym też czasie, z inspiracji Króla, rozpoczął swoje dzieło życia, „Kronikę Polską”, nad którą pracował do samej śmierci.

               Kronika jest opisem dziejów naszego kraju, od czasów pradawnych do roku 1202 i żałować należy, że Wincenty nie zdążył opisać wszystkiego, co sam przeżył. Składa się z czterech ksiąg, z których trzy mają formę dialogu pomiędzy Janem, arcybiskupem gnieźnieńskim, stawiającym pytania i komentującym odpowiedzi, a Mateuszem, biskupem krakowskim, przedstawiającym wydarzenia historyczne. Ostatnia księga dotyczy rządów Mieszka III Starego i Kazimierza II Sprawiedliwego. Treść Kroniki przeplatana jest sentencjami, bajkami i przypowieściami, dzięki czemu wiele podań, jak min.: „O Smoku Wawelskim”,
„O Wandzie”, „O Kraku” nie poszły w zapomnienie i stały się podstawą wyobrażeń licznych pokoleń Polaków o czasach zamierzchłych.

               Dzieło napisane jest po łacinie, a jego treść świadczy o gruntownej wiedzy i wielkiej erudycji autora. Przedstawia ono wiele ważnych wydarzeń, interpretuje je i dokonuje ocen. Refleksje Wincentego sprzed 800 laty mają charakter uniwersalny i można je  odnosić także do czasów współczesnych. Oto przykładowe Jego stwierdzenia:

„Mocne państwo budowane jest zgodą, a nie kłótniami”;

„Szczęście obywateli jest największym ze wszystkich triumfów”;

„Nie ma nic bardziej odrażającego, nic w oczach Boga brzydszego, niż buta i zarozumiałość, która wielu zgubiła, a niektórych zamieniła w potwory”. …

               Trzeba też powiedzieć jasno, że Wincenty Kadłubek nie jest historykiem, a raczej filozofującym dziejopisem i literatem moralistą. Pisząc Kronikę opiera się bardziej na ustnej tradycji oraz folklorze, niż na faktach i dlatego ma ona większą wartość literacką niż historyczną. Prawdopodobnie podczas pisania kierował się wskazówkami Cycerona, który zalecał minione dzieje nie tylko opowiadać ale i upiększać
oraz Kwintyliana, który uważał, ze historia jest poematem, który winien zaciekawiać czytelnika i jest to ważniejsze niż prawdziwość przedstawianych faktów.

 Pomnik Bł. Wincentego

Sandomierz. Pomnik Bł Wincentego

 

               W latach 1194 – 1207 Wincenty Kadłubek przebywał w Sandomierzu, pełniąc funkcję prepozyta czyli przewodniczącego kanoników kapituły katedry sandomierskiej. Dla uczczenia i upamiętnienia tego faktu, Sandomierz i Diecezja Sandomierska uhonorowane zostały Jego patronatem.

               W latach 1208-1218 był Biskupem Krakowskim. Z niewiadomych przyczyn, podobno znużony ciągłymi waśniami książąt dzielnicowych, zrzekł się godności i urzędu.

               Dziesięcioletni okres jego pasterzowania postrzegany jest bardzo pozytywnie, jako pontyfikat wzorowego biskupa i dobrego gospodarza. Ceniony jest przede wszystkim za reformatorską postawą, min.

– poparł Henryka Kietlicza, arcybiskupa gnieźnieńskiego, w staraniach o uniezależnienie sądownictwa kościelnego, dzięki czemu kościół stał się wolny od dominacji władców świeckich;

– po powrocie z Soboru Laterańskiego /1215/ konsekwentnie wprowadzał obowiązek rocznej spowiedzi
i wielkanocnej komunii świętej;

– egzekwował przepisy dotyczące celibatu duchownych obowiązujące w Polsce od 1197 roku;

– zalecił palenie „wiecznej lampki” przed tabernakulum, dla podniesienia czci Najświętszego Sakramentu;

– przyczynił się do obostrzenia przepisów dotyczących małżeństwa, w celu uniknięcia konkubinatów.

 

               Będąc około 70 letnim człowiekiem przeszedł boso ponad 80 kilometrów: z Krakowa do Jędrzejowa, gdzie wstąpił jako nowicjusz do Klasztoru Cystersów i realizując w praktyce ascetyczną zasadę „Bogu wszystko, sobie nic”, po pięciu latach pobytu zmarł tam 8 marca 1223 roku.

               Wśród zakonników od początku uważany był za świętego. Jego doczesne szczątki pochowano
w osobnym miejscu, pod posadzką kościoła, a oddawana Mu cześć wyszła szybko poza mury Klasztoru
i zataczała coraz szersze kręgi, bowiem wierni oznajmiali, że modląc się do Niego uzyskują wiele łask.
W 1633 roku otwarto grób Wincentego i stwierdzono, że ciało jest prawie nienaruszone. Złożono je wtedy
w specjalnie zbudowanym mauzoleum, co przyczyniło się do jeszcze większego ożywienia Jego kultu, który trwa do dnia dzisiejszego.

 

               Grób Wincentego Kadłubka w Klasztorze Cystersów w Jędrzejowie nawiedzili min. Konrad Mazowiecki, Król Kazimierz Wielki, Król Kazimierz Jagiellończyk ze swoją matką Zofią, Jan Długosz oraz inni znani i wybitni Polacy. W 1923 roku, na uroczystość z okazji 700 -lecia śmierci Błogosławionego Wincentego, przybyło do Jędrzejowa około 100 tysięcy ludzi, najwięcej w historii miasta. W 1964 roku,
z okazji 200 -lecia beatyfikacji Wincentego, w odsłonięciu tablicy upamiętniającej to wydarzenie uczestniczyli min. Kardynał Stefan Wyszyński oraz przyszły papież Jan Paweł II.

 

              Za świętością Wincentego przemawiają liczne cuda. Dla przykładu można podać, że Szymon Staropolski wynotował z ksiąg klasztornych ponad 150 przypadków cudownych, jakie miały zdarzyć się
w latach 1583-1640 przy Jego grobie. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych. W 1764 roku został beatyfikowany, a w 1962 roku otwarto proces kanonizacyjny. Dzień odpustu Błogosławionego Wincentego ustanowiony został na pierwszą niedzielę po 9 października każdego roku /Sandomierz, Jędrzejów/.

 

jedrzejow_relikwiarz_i 

                    Jędrzejów. Kaplica z Relikwiarzem Bł. Wincencentego
w Klasztorze Cystersów.

 

               Kult Bł. Wincentego w okolicach Jędrzejowa jest ciągle bardzo żywy. Mój Ojciec, Mieczysław /1915- 2003/, modlił się do Bł. Wincentego codziennie, a swój każdorazowy pobyt u Jego grobu, uważał za wielkie szczęście. Był przekonany i zwykł mówić, że nie ma katastrof, klęsk żywiołowych na tym terenie, nie ma tragedii w naszej rodzinie, bo Błogosławiony Wincenty roztacza opiekę nad nami i nad tą ziemią. Wspominał, że przy grobie Bł. Wincentego modlił się także jego Ojciec Ignacy /1884-1956/, bracia Ignacego: Karol i Franciszek oraz ich rodzice: Wincenty /ok.1840-1900/ i Tekla z domu Gołębiowska, którzy mieszkali w Jędrzejowie, niedaleko mostu kolejowego, po lewej stronie ulicy prowadzącej do Klasztoru Cystersów /obecnie 11 listopada/.

 

               Kult Bł. Wincentego Kadłubka jest także bardzo żywy w parafii Włostów, bowiem wieś Karwów, prawdopodobne miejsce urodzenia słynnego kronikarza i biskupa, „od zawsze” właśnie w tej parafii się znajduje. Słusznie więc uważa się, że w kościele we Włostowie został On ochrzczony. Z Włostowa do pobliskiego Karwowa co roku odbywają się październikowe pielgrzymki, do cudownego źródełka i do kaplicy pod Jego wezwaniem.

 

               Wincenty Kadłubek najbardziej związany jest z Krakowem, Sandomierzem i Jędrzejowem. Tak się składa, że te miasta, „naznaczone” Jego obecnością, są też bardzo ważnymi dla mnie i mojej rodziny.

 

/Podstawowe dane zaczerpnąłem z ksiązki K.R. Prokopa pt. ?Wincenty Kadłubek?, wydawnictwo WAM Kraków, 2005 oraz publikacji internetowych /.


Między młotem a kowadłem

 

               Hefajstos, najpracowitszy z bogów mitologii greckiej, prowadził kuźnię we wnętrzu wulkanu. Kuł pioruny dla Zeusa, robił tarcze, miecze i pancerze. Wykonał nawet berło dla władcy i biżuterię dla bogów Olimpu. Wszystko, co zrobił, było niezwykle piękne
i użyteczne.

              Kowalstwo kojarzy mi się jednak nie z Hefajstosem, ale przede wszystkim z wiejską kuźnią II polowy XX wieku, którą dobrze znałem. Ta kuźnia, to drewniana szopa, w której znajdowało się palenisko, kowadło, śrubstak, czyli imadło i wiele prostych narzędzi do obróbki żelaza: różnej wielkości młotki, kleszcze, cęgi, przecinaki, punktaki, pilniki, gwintowniki itp. U kowala było zawsze wesoło i ciekawie, bo mężczyźni przychodzili nie tylko „za interesem”, ale też żeby dowiedzieć się czegoś nowego, pogadać o sprawach gospodarskich, a także popolitykować i pożartować.

               Niekiedy miały tu miejsce zupełnie nieoczekiwane zdarzenia, jak choćby takie, jak przedstawione poniżej.

 

– Było jesienne, pogodne popołudnie. W pobliskiej kałuży stado dorosłych kaczek pławio się i szukało „czegoś  dojedzenia”. Ptaki te lubią przebywać w pobliżu ludzi, dlatego w pewnym momencie wychodzą
z wody i jak zwykle, powoli zmierzają w kierunku kuźni. Następnie zdarzenia toczą się już błyskawicznie. Kowal odcina zbędny dla obrabianego przedmiotu kawałeczek rozgrzanego do czerwoności żelaza,
a ten odbija się od podstawy kowadła i wypada za próg kuźni. Dorodna kaczka uznaje ten ścinek za smakowity kąsek i łapczywie go połyka, a on, za chwilę wypada na ziemię, … wypalając jej dziurę w szyi, tuż za dziobem. Kaczka, jak gdyby nigdy nic, rusza za spłoszonym stadem, ale po chwili traci oddech i pada na ziemię.

               Ten „spektakl” widziało kilka osób i wiadomość o „łakomej kaczce” obiegła szybko okolicę. Każdy, kto w następnych dniach przychodził do kuźni, upewniał się, czy rzeczywiście takie zdarzenie miało miejsce.

 

               Kowale to zdolni i wszechstronni rzemieślnicy, mający tzw. „złote ręce”. Z ich pracy korzystała cała okolica i pewnie dlatego, utarło się powiedzenie, że „kowal wszystko zrobi i wszystko naprawi”. Poza tym kowal utrwalił się przez wieki, jako człowiek pracowity i odpowiedzialny, a kuźnia jako miejsce, gdzie nie można pozwolić sobie na słabość i bezczynność.

               Tacy też byli dwaj przyjaciele, kowale: Mietek i Tadek. Znali się od dzieciństwa, bo pochodzili z tej samej wsi. Obaj nauczyli się fachu od Ignacego, Ojca Mietka, wiejskiego kowala. Obaj tez byli pasjonatami tworzenia z rozgrzanego żelaza i wykonywali przedmioty, które charakteryzowały się nie tylko przydatnością w gospodarstwie wiejskim, ale także walorami artystycznymi.

               Później ich losy rozeszły się.
Mietek pozostał na wsi. Tu nadal, jak jego ojciec, robił podkowy i podkuwał konie, okuwał drewniane wozy, wykonywał pługi, brony, kultywatory, siekiery, młotki, różnej wielkości gwoździe, śruby i nakrętki, naprawiał też wszelkie maszyny rolnicze i sprzęt gospodarski. W Jego kuźni żelazo rozgrzewane było
w palenisku, podsyconym przez wentylator, napędzany siłą ludzkich mięśni. Następnie obrabiane było na kowadle umieszczonym na dębowym pniu umieszczonym w środkowej  części kuźni. Jeśli przedmiot wymagał znacznej zmiany kształtu i grubości, wtedy potrzebny był pomocnik, który dużym młotem uderzał we wskazane miejsce. Przedmioty wymagające utwardzenia, czyli zahartowania, były nagrzewane, a następnie zanurzane w wodzie.

               Bardzo ekscytującą czynnością było szwejsowanie, to znaczy łączenie na gorąco dwóch kawałków żelaza lub łączenie dwóch końców płaskownika w taki sposób, aby powstała obręcz, np. do okucia drewnianego koła do wozu. Była to czynność niebezpieczna, wymagająca dużej sprawności, a także pełnej koordynacji i wtedy każdy z obecnych w kuźni wiedział dokładnie co ma robić. Gdy kawałki żelaza przeznaczone do połączenia znalazły się w palenisku, trzeba było mocniej kręcić kołem napędzającym wentylator, aby wytworzyć większy żar. Do paleniska, oprócz koksu, dosypywany był wtedy drobno potłuczony, wysokiej jakości węgiel. Żelazo rozgrzewało się do czasu pojawienia się nad  paleniskiem  charakterystycznego iskrzenia. Gdy kowal uznał, że nadszedł właściwy moment, że żelazo zaczyna się topić, błyskawicznym ruchem chwytał szczypcami rozgrzane do białości, iskrzące kawałki, przenosił je na kowadło i poprzez uderzanie młotkiem lub młotem pomocnik sklepywał miejsce łączenia.

 

               Tadek wyjechał do miasta i pracował jako kowal w hucie, a jego podstawowymi narzędziami były: półtora tonowy młot automatyczny i obrabiarka. Podczas corocznego urlopu wypoczynkowego odwiedzał rodzinną wieś i był wtedy codziennym gościem w kuźni Mietka. Pokazywał, przebywającym tam osobom przedmioty, które sam wytoczył ze stali nierdzewnej i opowiadał o swoim kowalstwie, zupełnie innym niż to na wsi, o produkcji w wielkim zakładzie przemysłowym, pracujących tam ludziach i precyzji, jaką uzyskał w posługiwaniu się olbrzymim młotem. Słuchali go bywalcy wiejskiej kuźni z wielkim podziwem, szczególnie wtedy, gdy mówił, jak to na kowadle jego współpracownicy kładli zegarek, a On uruchamiał młot, który uderzał w taki sposób, że dotykał zegarka, ale go nie zmiażdżył, albo na kowadle ustawiano butelkę, na niej kapsel, a On „swoim olbrzymem” naciskał kapsel na butelkę, nic nie uszkadzając.

 

               Dziś nie ma już „mojej kuźni”. Także Mietek z Tadkiem przenieśli się do wieczności i z całą pewnością zatrudnieni zostali w kuźni Hefajstosa. Bo kowale trzymają się razem, a poza tym nie lubią bezczynności.

mali_kowale

Wiejscy kowale 2009

 

 

Proszę o minutę ciszy….

 

               Ksiądz Biskup Marian Zimałek mieszkał w Domu Długosza, obok Collegium Gostomianum, był
więc naszym sąsiadem. Widzieliśmy Go każdego dnia. Często pracował w ogrodzie, albo odpoczywał na ławeczce. Innym znów razem spacerował po uliczkach Starego Miasta, lub wprost, przez Rynek, udawał się na zajęcia do Seminarium Duchownego. Po drodze często zatrzymywał się, zamieniając „słówko”
z napotkanymi. On tu wszystkich znał, związany był przecież z Sandomierzem i ludźmi prawie siedem dziesięcioleci. Wszyscy też Jego znali i oczekiwali na te spotkania, na uśmiech, dobre słowo …

               Ludzie mu nie przeszkadzali, on szukał z nimi kontaktu, interesował się ich problemami, umiał doradzić, wesprzeć …

               I młodzież też mu nie przeszkadzała. On kochał młodych ludzi, patrzył z zadowoleniem na ich radosne twarze, rozmawiał …

               Zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że odszedł najbardziej Sandomierski Ksiądz ze wszystkich Księży i najbardziej Sandomierski Biskup, ze wszystkich Biskupów …
Odeszła Nasza Ekscelencja, bo tak przecież poufale Go nazywaliśmy.

               Lgnęliśmy do Niego, chętnie przebywaliśmy w Jego bliskości, mając wrażenie, że wtedy mamy szansę stawać się lepszymi, a w kontaktach z Nim świat jawił nam się wartościowszy, piękniejszy …

               Modlił się z nami wiele razy. Razem świętowaliśmy Czterechsetlecie Collegium Gostomianum, święciliśmy salę gimnastyczną, tablice pamiątkowe … Należał do tych wychowanków, którzy utrzymywali ze szkołą stały kontakt i wiele razy dawał wyraz temu, że jest z niej bardzo dumny.

bp-zimalekZ kolegami, podczas Zjazdu Wychowanków w 2002 roku

 

              Przychodził do nas często; do nauczycieli, do młodzieży do mnie … Opowiadał, nad czym
aktualnie pracuje, co przeżywa, pytał co u nas, doradzał, pomagał, podtrzymywał na duchu, żartował … Mówił, że dobrze się u nas czuje i gdy w 2005 roku nadeszła  pięćdziesiąta  rocznica jego święceń kapłańskich i osiemnasta Sakry Biskupiej, jubileuszową Maszę Świętą odprawił w szkolnym oratorium.

               Był nam bliski. „Biegaliśmy” do Niego, by odetchnąć atmosferą Jego mieszkania, żeby porozmawiać, powiedzieć o naszych ważnych sprawach.

               Bliski był też osobiście mnie … Czułem w Nim prawdziwego przyjaciela. Ale też wiem, że tak jak ja, myślało i odczuwało wielu.

               Koleżanko, Kolego, Sandomierzaninie:

              – zmarł Mój i Twój Przyjaciel …

Zatrzymajmy się na chwilę. Uczcijmy pamięć Naszej Ekscelencji minutą ciszy.

js.