Category Archives: Jaśki

Czerwony szal

 

               Pachnące łąki w dolinie Brzeźnicy i przedzierające się wody tej rzeki przez bagnisty teren „Torfianych Dołów”. Tam warto wybrać się na wakacyjną wędrówkę. Ledwie widoczna ścieżka „biegnie” najpierw prosto, a po pewnym czasie rozgałęzia się. Dziś pójdę w prawo, tam gdzie w gęstych zaroślach są rozlewiska z bagnistymi wysepkami. To jest jedno z najbardziej magicznych miejsc w tej okolicy. Łatwo stracić tu głowę i przenieść się w krainę niesamowitych przeżyć i młodzieńczych marzeń.

               Letnia zieleń oraz zapach łąk zapiera dech w piersiach. Trawa łaskocze po łydkach, a każde stąpnięcie płoszy chmary polnych koników i innych żyjątek. Kolorowe ważki fruwają z kwiatka na kwiatek, zachęcając do udania się w stronę rozmokłego torfowiska. One są tu prawdziwymi gospodarzami i przewodnikami. Zbliżam się do miejsc niedostępnych i niebezpiecznych przejść, znanych tylko wtajemniczonym.

                Cicho tu jakoś … Ledwie słychać szum płynącej wody i pojedyncze głosy gnieżdżących się ptaków. Rozchylam trzciny i spoglądam w stronę dwóch  „oczek wodnych”, oddzielonych od siebie grząską krawędzią.

elena_kalis_iii

 

             Tak, to jest to  miejsce. To tu widywano Topielicę, młodą kobietę utożsamianą ze szlachcianką Jadwigą z pobliskiego dworu, która porzucona  przez narzeczonego, z rozpaczy i zgryzoty utopiła się
w tych wodach, a ciała Jej nigdy nie odnaleziono. Legenda głosi, że delikatnym śpiewem i tańcem Jadzia wabi mężczyzn, wciągała ich w miłosne igraszki, po czym mści się, za nie osiągnięcie małżeńskiego szczęścia, wprowadzając ich do swoich „podwodnych salonów”. Podobno wielu mężczyzn oczarowanych Jej wdziękami, nigdy już nie powróciło z tej krainy wody i błota.

           

               Kolorowe ważki, których jest tutaj najwięcej, „zachęcają” do podejścia bliżej tego intrygującego miejsca. Otrząsam się z zadumy i spoglądam przed siebie. Za parę kroków trzęsawisko …  Przypominam sobie co mówili starsi ludzie: brzeg torfowiska jest zdradliwy, bo zazwyczaj podmyty
i nie wolno podchodzić na jego skraj.

               Muszę uważać … Zostaję na miejscu i przypominam sobie scenkę sprzed lat, której opis wiele razy dane mi było słyszeć.

               Półnaga kobieta, na widok której „mięknie” każdy mężczyzna, wyłania się z toni wodnej i z gracją stawia bose stopy, ledwie dotykając lustra wody. Cichutko sączy się Jej delikatny sopranik
i wtóruje mu plusk przelewającej się wody. Wykonuje zapraszające gesty, kłania się, czaruje …
Zdaje się mówić, chodź tutaj, nie bój się, będzie miło … Zwraca uwagę jej długi cieniutki szal, którego czerwony kolor symbolizuje miłość, czy może tragiczną śmierć, krew, cierpienie …  

              Przy ładnej pogodzie, gdy podejdzie się zupełnie blisko, wpatrując się w wodną głębinę, można ujrzeć „wirującą” Jadzię …

– Widziałem, jest piękna i zmysłowa …
– To prawdziwa Pani „Torfowych Dołów” oraz wieczna ich mieszkanka.

– Dość …

– Zawracam. 

 Foto: Elena Kalis  Bardzo dziękuję za umożliwienie skopiowania

Droga …

               

 

               Początek lata 2010 roku. Rozległe pola i kręta, wąska droga, prowadząca przez: „Brzezionki”, „Wykno”, 'Czarną Ziemię”, „Pastwisko” …  Jej koleiny przez wieki wydeptywane były końskimi kopytami i wyrzynane okutymi kołami drewnianych wozów. Teraz dodatkowo poszerzone są
i ubite przez rolnicze ciągniki.

               Ciągle ta sama panorama, … lekko pofałdowana równina opadająca w kierunku zachodnim
i „wyścielona” kolorowymi dywanami różnych upraw.

                Idę … Wijąca się wśród pól, magiczna droga, na której łatwo się zapomnieć i uciec przed cywilizacją. Kłosy zbóż, co chwilę nachylają się i zaglądają mi w oczy:


– Gdzie byłeś przez te lata? – pytają.
– Co się z tobą działo?
– A Wiesiek, Tadek, Józek, Andrzej, Baśka, Tereska … też przyjdą?
– Pamiętasz jak było nam razem dobrze?

– Niczego nie zapomniałem, choć wędrowałem przez wiele pięknych miast i wsi. A dziewczyny
i chłopaki, z którymi przychodziłem tu kiedyś, gdzieś się podziali … Jedni w niebie, inni na ziemi … Wszyscy robią jakieś interesy …

– Nie spiesz się tak chłopie. Zapomniałeś już, jak wielkie ukojenie można odnaleźć w ciszy pól? O patrz, gapią się na ciebie chabry w niebieskich wiankach. Mówiłeś, że są twoimi ulubionymi. I kąkole błyskają w zbożu …  i maki czerwone, i białe rumianki …      A tam dalej, w ziemniakach, … popatrz, zdziwiony zając stanął słupka.

– Widzę wszystko. Czasem przecież przychodzę tutaj. Schowam się na miedzy, odpocznę chwilę, powącham kwiatki …

droga_iDroga przez „Brzezionki”

                Z góry „przypieka”, duszno się jakoś zrobiło, chyba będzie burza. Podążam miedzą w stronę lasu. Na zacienionej drodze, wśród drzew, trochę łatwiej oddychać. Ale tu znowu jeżyny „obejmują” moje nogi:
– Poczekaj, deszczu się boisz, „z cukru jesteś” … Zapomniałeś już …
– Eee tam, zaraz „z cukru”. Pamiętam wszystko dobrze …

– Rozejrzyj się, przecież tu na skraju lasu, pod dębami, spotkaliście kiedyś, ze swoją „Z”, całą rodzinę „prawdziwków”. A tam dalej, w „brzózkach”, gromady podgrzybków, kozaków …

– Rzeczywiście, tak było, ale jakoś teraz nie mam szczęścia do grzybów .

las_iZnajoma „grzybiarka”

               Dialog przerywają błyski zbliżającej się burzy, a i grzmoty są coraz głośniejsze. Rozpoczyna się ulewa. Chowam się pod wiekowego dęba, ale jego korona też w końcu zaczyna przeciekać. Po chwili jestem cały mokry i jak tylko deszcz nacichnie, wracam szybko do domu.  

 

 


Jadzia, Ciorty i inni

 

               W dawnej Polsce było wiele tajemniczych miejsc, w których miały swoje siedziby różne, obce ludziom i czasem niebezpieczne dla nich istoty: duchy i demony. Myślę, że jest potrzeba pisania o tym, by ocalić od zapomnienia ginącą bezpowrotnie tradycję wierzeniową minionych pokoleń, a poza tym jesteśmy przecież ciekawi, jak żyli, o czym myśleli i co zajmowało naszych praojców.

               Z opowiadań dziadków, rodziców i przyjaciół rodziny zapamiętałem, że w okolicach Rakowa /jędrzejowskiego/ jest kilka miejsc, gdzie można zetknąć się z istotami pozaziemskimi. Najbardziej utkwiły mi w pamięci:
– „Torfiane Doły”,
– „Żabiniec”,
– i „Zimna Woda”.

 

„Torfiane Doły”

 

               Od Jędrzejowa po Motkowski Las, wzdłuż rzeki Brzeźnicy, ciągnie się malowniczy pas łąk, leżących na torfowisku. Przez wiele lat mieszkańcy okolicznych wsi, min.  Rakowa i Czarnocic wydobywali tu torf, który po wysuszeniu służył jako opał. Po torfie pozostał wielohektarowy obszar dołów napełnionych wodą:
– głębokich i  płytkich, małych i dużych, łączących się ze sobą lub istniejących samodzielnie.

               Ludzie łowili tu ryby, polowali na ptactwo wodne, a czasem przychodzili tu tylko po to, żeby nacieszyć oczy pięknem okolicy i odpocząć. Starsi i bardziej doświadczeni mieszkańcy przestrzegali, żeby nie chodzić w „Torfiane Doły” pojedynczo, bo można zostać ofiarą topielicy. Postać tę utożsamiano z duszą młodej szlachcianki z pobliskiego dworu, Jadwigi, która porzucona przez narzeczonego,
z rozpaczy i zgryzoty, tu się utopiła. Topielica Jadzia pięknym śpiewem wabiła młodych mężczyzn, wciągała ich w miłosne igraszki, po czym mściła się za nie osiągnięcie małżeńskiego szczęścia, po prostu ich topiąc.

               W latach sześćdziesiątych XX wieku „Torfiane Doły” zostały zamulone, bo przez ich teren poprowadzono wody rzeki Brzeźnicy.

 torfiane_doly_ii

W Torfianych Dołach

 

               Dzisiaj cały ten obszar wygląda inaczej niż przed laty, jest wielkim „trzęsawiskiem”, porośniętym, szuwarami, zielskiem i olchami, z niewielkimi rozlewiskami wody, między którymi wije się koryto Brzeźnicy. Wchodząc tam, ciągle jeszcze można nacieszyć się niepowtarzalną atmosferę minionych lat, a niektórzy usłyszeć mogą nawet cichutko „sączący” się śpiew szlachcianki Jadzi.

 

Żabiniec”

 

               Jeśli dobrze pamiętam, stał tam tylko jeden dom oraz zlokalizowany był bród, czyli przeprawa, przez przecinający drogę strumień, płynący od Gozny w stronę Chwaścic. Poza tym w koło, jak okiem sięgnąć, rozciągały się pola, ukraszone kępami zarośli i zagajnikami. Strumień, o którym mowa i przyległy teren nazywano „Żabińcem” lub „Ziabińcem”.

               Niepokój zaczynał się tu późnym popołudniem, gdy furmanka lub przechodzień zbliżali się do owego brodu. W pobliżu wody zjawiało się dwóch opryszków-diabełków, nazywanych w tej okolicy Ciortami. Mieli oni postacie kilkunastoletnich chłopców, ubranych w zielone spodnie i czerwone kurtki. Na ich głowach zwracały uwagę charakterystyczne „ośle” uszy i małe różki, a z tyłu ogon. Nogi natomiast zakończone miały bydlęcymi kopytami. Ciorty nie mówiły ludzkim głosem, a jedynie pokrzykiwały
i pobekiwały, mocno przy tym gestykulując. Usiłowały też schwycić konia za uzdę i skierować furmankę nie przez bród na drugą stronę strumienia, ale zgodnie z płynącą wodą. Przechodnia zaś pociągały za ubranie, popychały i wskazywały kierunek marszu zgodny z nurtem wody. Konflikt przedłużał się, jeśli podróżny zatrzymał się, usiłując coś wytłumaczyć. Wtedy trudno było się od Ciortów uwolnić i wiele nerwów kosztowało przedłużjące się spotkanie. Najgorzej zaś było, gdy pozwolił sobą pokierować i ruszyli wzdłuż strumienia. Szybko bowiem tracił orientację w terenie i błądzili po okolicy, wracając do domu dopiero po kilku dniach. Mój Wuj, który opowiadał o takim zdarzeniu, bo też kiedyś spotkał się z Ciortami. Usiłował nawet „zdzielić” batem jednego z nich, ale on tak się ustawiał i przeskakiwał z miejsca na miejsce, że nie można go było trafić.

 zabiniec_i

Dojazd do Żabińca

 

               Ciorty przestały być widywane na terenie Żabińca, gdy bród został zastąpiony betonowym mostkiem. Od tej pory można je podobno spotkać w pobliskim zagajniku.

 

„Zimna Woda”

 

               „Zimna Woda” to małe jeziorko, znajdujące się na skraju lasu, w pobliżu wsi Podlaszcze, teraz niestety prawie całkowicie zarośnięte trawą i sitowiem. O ile dobrze zapamiętałem, nigdy nie została zbadana jego głębokość, bo nawet najdłuższe tyczki, drągi i pręty wchodziły w wodę, następnie w muł
i nie napotykały żadnego oporu. Niektórzy twierdzili, że pod wodą, od strony zachodniej, jest wejście
do podziemnych komnat, do których można się dostać przez żelazne drzwi.

               W świadomości okolicznej ludność teren ten wiązany jest z ważnymi wydarzeniami historycznymi. Słyszałem na przykład, że jedna z pierwszoplanowych postaci Powstania Styczniowego, uciekając przed prześladowaniem władz carskich, zatopiła tu  kufer z ważnymi dokumentami. Podobno w jeziorku został też schowany skarb jednego z majętnych rodów tego regionu. W okresie II wojny światowej, w lesie koło „Zimnej Wody” zbierali się partyzanci AK i BCh przed akcjami zbrojnymi, min. przy szosie z Jędrzejowa do Kielc.

 zimna_woda_i

Okolice Zimnej Wody

 

               Mówiło się, że wcześnie rano, na skraju lasu w okolicach „Zimnej Wody”, spotkać można nieznane
w tej okolicy osoby, które pilnują wejścia do podziemnych komnat i schowanych skarbów. W latach pięćdziesiątych XX wieku o wschodzie słońca, można było tu spotkać mężczyznę, ubranego w ciemny garnitur, białą koszulę, krawat i rozpięty popielaty płaszcz. Na nogach nosił tak zwane „oficerki”, od których miejscowi nazwali go „Oficerem”. Zjawiał się nagle na skraju lasu i tak samo nagle znikał. Ów „Oficer” chętnie podejmował rozmowy z napotkanymi, imponując im nie tylko znajomością historii Polski, ale także prognozami dotyczącymi rozwoju naszego kraju. Jeden z mieszkańców Podlaszcza spotykał „Oficera” wielokrotnie i zasłyszanymi od niego opowieściami dzielił się z sąsiadami i znajomymi.

 

 

 

Listopadowa opowieść

 

               Jeszcze pół wieku temu prawie wszystkie drogi wiejskie były nieutwardzone, a poruszanie się nimi, szczególnie w okresie wiosny i jesieni, groziło uwięzgnięciem i pozostaniem w błocie przez dłuższy czas. Na szczęście znakomicie funkcjonowała wtedy pomoc sąsiedzka i o każdej porze dnia i nocy można było liczyć, ze w razie potrzeby ktoś się zjawi i „poda życzliwą dłoń”.

               Pietrek mieszkał we wsi Podlaszcze, na jej skraju, pod lasem, w pobliżu jeziorka zwanego „Zimną Wodą”. Miejsce to uważane było za tajemnicze i nawet niebezpieczne, a Pietrek jeszcze „wzmacniał krążące pogłoski”, opowiadając o niezwykłych postaciach pojawiających się w tej okolicy.

               W domu Pietrzka pachniało ziołami, bo jego Matka leczyła różne dolegliwości, w szczególności zaś słynęła z tego, że zręcznie i skutecznie „nastawiała” zwichnięte i złamane kończyny. Następnie stosując okłady z żywokostu i innych darów natury doprowadzała je do pełnej sprawności. Pietrek natomiast, znany był z niezwykłej siły fizycznej i opowiadań o swoich wyczynach. Okazji ku temu miał wiele, przede wszystkim w okresach mniejszego nasilenia prac polowych, kiedy to kilka razy
w tygodniu przemierzał sobie tylko znane ścieżki wśród pól i łąk pomiędzy Podlaszczem a Rakowem, odwiedzając kowala, sklep i zaprzyjaźnione domy.

               Zdarzenie, które chcę teraz przywołać, miało miejsce w połowie lat pięćdziesiątych XX wieku. Nie wiem ile było w nim prawdy, ale nikt nigdy w mojej obecności nie poddawał go w wątpliwość.

– Jechał chłop wozem ciągnionym przez lichego konia, od Wykna przez Czarną Ziemię w stronę Podlaszcza – zagajał Pietrek. Po co powlókł się tam o tej porze roku i przy mokrej pogodzie „Bóg raczy wiedzieć”, bo kto kiedykolwiek był tam jesienią lub wiosną zdaje sobie sprawę, jaka to zdradliwa droga.

               Tym razem też było fatalnie. bo siąpił listopadowy deszcz ze śniegiem, błoto straszliwe lepiło się do kół wozu oraz nóg konia i zaprzęg ledwo się poruszał. W pewnym momencie oblepiony błotem wóz wjechał w głębsze koleiny, koń zatrzymał się i w żaden sposób nie mógł sobie poradzić z jego ciągnięciem. Sytuacja stała się tym bardziej trudna, że w odległości dwóch kilometrów od tego miejsca nie ma żadnych zabudowań, więc nikt chłopu nie mógł udzielić pomocy.

– Szedłem akurat przez łąki z Rakowa w stronę swojego domu – „ciągnął” dalej Pietrek i widzę, co się dzieje. Chłop wywija batem, „drze” się na całe gardło, koń pręży się, szarpie wóz, ale bez skutku. W końcu konisko osłabło do tego stopnia, że opuściło łeb i stało w bezruchu. Chłop z trudem zlazł z wozu obejrzał zagłębione po osie koła, poklepał na pocieszenie konia po szyi i stanął bezradny, zastanawiając się, co dalej począć.

– Poznałem Go już z daleka. To Jonek, który widocznie wracał z pola na „Brzezionkach” – kontynuował Pietrek.  Żal mi się go zrobiło, bo dobrze znalem tego serdecznego niezgułę i choć było mi nie po drodze, skierowałem się w stronę nieszczęśnika. Gdy obejrzałem wszystko z bliska, kazałem wyprząc konia, wyprowadzić go na miejsce porośnięte trawą i oczyścić mu kopyta. Sam zaś zrzuciłem wierzchnie odzienie, chwyciłem jedną ręką za dyszel, drugą za orczyk, oparłem się nogami o twardszy kawałek gruntu i ruszyłem nieco wóz do przodu. Później cofnąłem do tyłu, znowu do przodu i w końcu udało mi się wyciągnąć go na równiejszą drogę. Jeszcze tylko zarzuciłem na plecy kapotę i udałem się w „swoją” stronę. Po kilku krokach odwróciłem się na chwilę i wykrzyczałem:

– Czego się gapisz, zaprzęgaj.
– I daj przez zimę gniademu trochę obroku, bo na wiosnę nie będziesz miał, czym w pole wyjechać.

               Jonek zaprzągł swoją „chabetę”, wgramolił się na wóz i ruszył  w stronę chałupy.