Category Archives: Miejsca magiczne, obszary swojskości

Książęta Wodne


 

                                                     Pytajo sie ludzie z czego flisak żyje,
                                                     A z tej drygawecki co jo w wodzie myje.
                                                     Pytajo sie ludzie gdzie Janulo bywał,
                                                     Do samego Gdańca na cółenku pływał.
                                                     Pytajo sie ludzie jak ten oryl żyje,
                                                     Buda jak chałupa no i sie napije …

                                                                   

               Od niepamiętnych czasów do transportu towarów człowiek wykorzystywał wodę. Z tej starej tradycji wykształciło się flisactwo /flose z niemieckiego -spław/, czyli masowy transport towarów na większe odległości. Najdogodniejszymi szlakami do flisowania w dawnej Polsce były systemy rzeczne Wisły i Odry.

               „Flisacy”, „flisy” lub „oryle” -tak nazywano ludzi, którzy zajmowali się spławem. Transportowali oni drewno, zboże oraz inne płody rolne, wyroby rzemieślnicze, smołę, kamień, piasek, węgiel, miedź, sól, potaż, a  czasem także pocztę i ludzi. „Flis”, „orylka”, „ryza”, „pływanka”, „osyłka” -tak z kolei nazywano spławy rzeczne, a najczęściej wykorzystywanymi do nich obiektami pływającymi były: tratwy, galary, szkuty i komięgi.

 

Tratwa na Sanie

Tratwa na Sanie /Ulanów 20.06.2009 r/

 

               Na przełomie XIX i XX wieku flisactwo powoli traciło rację bytu w związku z rozwojem kolejnictwa. Ostatnie spławy na większą skalę miały miejsce pod koniec XIX wieku, natomiast zawód ten
w zasadzie przestał istnieć w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku.

               Flisactwo kojarzy nam się z romantyką i przygodami, ale w rzeczywistości była to ciężka
i pełna niebezpieczeństw praca, z którą  załoga musiała sobie sama radzić. Od flisaka wymagano solidności, odwagi i bezwzględnego podporządkowania. Stanowił on bowiem cząstkę zespołu, którym rozporządzał retman i posłuszeństwo było jego największą zaletą.

               Podczas spławów zdarzały się wypadki i to nawet śmiertelne, ale mimo „spartańskich” warunków pracy oraz bezkompromisowych wymagań, nieustraszonych i silnych mężczyzn, chętnych do uprawiania tego zawodu nie brakowało.

               Pływanki były  „oknem na świat”, bowiem wzbogacały osobowość ludzi biorących w nich udział
i przyczyniały się do rozwoju kulturowego środowisk, z których pochodzili. Przy okazji spławów flisacy zwiedzali kraj, poznawali nowych ludzi, uczyli się handlu oraz zdobywali wiadomości na temat teraźniejszości i historii Ojczyzny. Powrót flisaków do rodzinnej miejscowości był swego rodzaju świętem. Przywozili nieznane w środowisku towary, jak np.: modne stroje, narzędzia, ozdoby, zabawki, lekarstwa itd. Szczególnie w okresie zimy, która była dla flisactwa martwym okresem, opowiadali o tym, co widzieli
i przeżyli. Dla ludzi z małych miejscowości, będących wtedy prawie w 100% analfabetami, zasłyszane wiadomości miały olbrzymią wartość: poszerzały ich wiedzę o kraju, rozwijały wyobraźnię i zaciekawiały. Było to jednocześnie znakomite wychowanie patriotyczne. Opowieści o bohaterskich czynach Polaków, o zabytkach, pięknych zamkach i bogatych miastach budziły dumę narodową i wzmacniały poczucie łączności z innymi częściami kraju.

               Dzięki specyfice swojej pracy flisacy czuli się wolnymi i niezależnymi ludźmi. Długie okresy wspólnego pobytu w czasie flisu w oddaleniu od bliskich,  sprzyjały powstawaniu niepowtarzalnych zespołów zachowań i zwyczajów, a więc folkloru, w skład którego wchodzą przede wszystkim charakterystyczne pieśni, opowieści, słownictwo, a także potrawy. Flisacy byli z tej odrębności bardzo dumni i  za nią podziwiani, nie tylko przez swoich ziomków. Mówiono o nich nawet, że są to „książęta wodne”.

 

Beczka sygnałówka

Beczka sygnałówka /Ulanów 20.06.2009 r/

 

               Za polską stolicę flisactwa, gdzie także obecnie najpełniej kultywowane są jego tradycje, uznawany jest Ulanów, małe miasteczko w województwie podkarpackim, leżące w widłach rzek: Sanu
i Tanwi. Istniejące tam Bractwo Ziemi Ulanowskiej im. Świętej Barbary, systematycznie podejmuje szerokie działania popularyzatorskie tego zawodu.

Min.:

– co roku w Ulanowie organizowane są  Ogólnopolskie Dni Flisactwa;
– Bractwo reprezentowane jest w imprezach międzynarodowych, np. w 2008
roku flisacy z Ulanowa uczestniczyli w Międzynarodowym Spotkaniu Flisaków w Hiszpanii;
-w dniach 18,19, 20 i 21 czerwca br. Ulanów był organizatorem Międzynarodowych Dni Flisactwa,
w których wzięło udział ponad 200 flisaków z dziewięciu krajów Europy: Niemiec, Hiszpanii, Francji, Austrii, Czech, Łotwy, Słowenii, Włoch i  Polski.

 

Flisacy w Ulanowie

Flisacy w Ulanowie  /20.09.2009 r/

 

               Ulanowskie uroczystości rozpoczęły się od „Flisu Szlakiem Błękitnego Sanu”. Tratwa o długości
60 metrów, zbudowana z jodłowych pni na bindudze w Jaroslawiu, prowadzona przez załogę składającą się
z flisaków kilku krajów, rozpoczęła spław 14 czerwca. Płynęła przez Sieniawę, Leżajsk, Krzeszów i Bieliny
i po tygodniu przybiła do brzegu w Ulanowie.

               Poza tym organizatorzy MDF, poprzez informację medialną, spotkania, wydawnictwa,. prezentacje i występy artystyczne, nie tylko nawiązywali do tradycji, ale także promowali walory swojego regionu.

               Jednym z najciekawszych elementów programu Międzynarodowych Dni Flisactwa w Ulanowie był występ zespołu muzycznego Hambawenah, wykonującego muzykę określaną przez fachowców jako folk wodniacki. Jest to jedyna w Polsce kapela, odkrywająca dawne pieśni szeroko rozumianej Ziemi Sandomierskiej i doliny Wisły. Dzięki nowatorskiemu podejściu do muzyki ludowej, utwory w wykonaniu tego zespołu chętnie słuchane są zarówno przez tradycjonalistów, jak i zwolenników nowych trendów.
W Ulanowie Hambawenah zaprezentowała szereg uroczych pieśni, oddających atmosferę minionych wieków. Słowa ich mówią o życiu i pracy podczas pływanki, wyrażają tęsknotę za rodziną, nadzieję na lepsze życie, a także niepokój o bezpieczny powrót do domu.

Hambawenah

 Hambawenah podczas koncertu w Ulanowie /20.06.2009 r/

 

               Fragmentem pieśni „Pytajo sie ludzie” rozpocząłem niniejszy tekst. Na zakończenie natomiast pozwalam sobie przytoczyć fragmenty niektórych innych opracowanych i prezentowanych przez zespół Hambawenah pieśni.

I

Flisackowa żona, siedzi sobie doma,
A Flisacek nieboraczek, robi na chleb jak robaczek,
Płynie do Torunia…

II

Gdzie pojedziesz Jasiu, na pływankę Kasiu,
Na pływanke daleką.
A weź że mnie z sobą, pojadę ja z Tobą,
Na pływanke daleką …

III

Płyną tratwy płyną, już są za leszczyną
Pożegnał się Flisak ze swoją dziewczyną.
Płynie Wisła płynie, woda się kołysze,
Płacze moja Maryś, a jo nic nie słysze …

IV

Jadą Flisy jadą, pod góre holujo,
Korolisie wiezo, panny się radują.
Jado flisy jado, mojego nie widać,
Usyłam koszulkę, nie mam komu jej dać …

V

Za górami , za lasami,
Tańcowała Małgorzatka z Orylami …

VI

Julianno, Julianno,
Pojedź z nami Flisakami piękna panno …

 

               W 2007 roku zespół Hambawenah wydał płytę pt. Turururu, której nakład kilku tysięcy egzemplarzy szybko rozszedł się wśród fanów. Niektórych pieśni z tej płyty można wysłuchać wchodząc na stronę internetową zespołu. Adres strony: www.hambawenah.com.pl

 

 

 

Świadkowie

               Najpierw był dąb i kasztan, samosiejki, jak wszystkie drzewa w tej okolicy. Rosły przy drodze, blisko siebie. Później, w bezpośrednim sąsiedztwie dębu i kasztana powstała wiejska kuźnia. Było w niej gwarno i wesoło, bo od wczesnego rana do samego wieczora Mały Kowal „grał” lub dyrygował „kowalską muzyką”.

               Kasztan przechytrzył dęba. Nie rósł wysoko, tylko wzniósł się nieco ponad kuźnię, szeroko rozłożył nad jej dziurawym dachem swoje konary i latami przyglądał się tamtejszym spektaklom. Podobał mu się ten ruch i gwar, był zadowolony, miał coraz grubszy pień, szeroką koronę i piękne liście. Wiosną obficie zakwitał, a jesienią zasypywał przyległą drogę mnóstwem owoców.

               Dąb zaś „wystrzelił” w gorę i od początku znalazł się w gorszej sytuacji, bo żeby zobaczyć coś interesującego w kuźni lub w jej pobliżu, musiał wyszukiwać drobne prześwity w liściach sąsiada. Ale rósł w górę i swoim wysokim prostym pniem oraz piękną koroną budził podziw i szacunek.

               Po latach zburzono kuźnię, bo Mały Kowal zestarzał się i zakończył „granie”, a następca jakoś się nie pojawił. Kasztan posmutniał i z żalu, co roku brunatniały mu liście. Dąb też to odpowiednio przeżył, przestał rosnąć i mocno przerzedziła się jego korona.

               Ale to nie koniec nieszczęść. Najgorsze dopiero czekało. Młodzi ludzie poszerzali szosę dla swoich „wielkich samochodów” i te dwa dorodne drzewa potraktowali bezwzględnie, równo i bez sentymentów. Po prostu je ścięli.

               W ten sposób, to miejsce pełne życia i muzyki stopniowo posępniało, aż w końcu całkowicie strąciło swoją barwność. Pozostały po nim tylko: spracowane kowadło i popsute imadło oraz dwa pniaki, świadkowie tamtych zdarzeń.

Gniazdo

               Puste rodzinne gniazdo. Chłód, pustka i wspomnienia ściskające w gardło. A On, On przyjeżdża
i uparcie szuka śladów tych, którzy tu żyli.

               A może jest inaczej, może wśród wielu bliskich przedmiotów próbuje odnaleźć samego siebie?, może wydaje mu się, że w tym znajomym otoczeniu lepiej rozumie swoje myśli i uczucia?

               Odszedł z domu jako nastolatek, ale przyjeżdżał często, szczególnie wtedy, gdy było mu ciężko, gdy nie wiedział, jak dalej postąpić…. Lubił też przyjeżdżać tu z całą  rodziną, żeby pochwalić się żoną, dziećmi?…  Zawsze było radośnie. Otrzymywali miłość, wsparcie i nabierali sił do pracy w mieście.

               A teraz, gdy nikogo już nie ma?
Może teraz przywodzi Go tu tęsknota za dzieciństwem i młodością?   Jakaś konieczność, poczucie obowiązku?
A może to wola przodków?

               Pamięta dobrze te postacie, twarze. Czasem wydaje Mu się, ze słyszy znajome głosy i wtedy ma nadzieję, że Oni zaraz wrócą, że tylko na chwile wyszli. Rozgląda się, mówi, nawet krzyczy, ale to nic nie zmienia?…

               Ma poczucie, ze historia tego miejsca i tych ludzi nie jest jeszcze zakończona. Czeka więc na jej dalszy ciąg? Ale głosy niestety powoli cichną?…

               Zawsze będzie tu przyjeżdżał…
Będzie szukał wspomnień…
I z nadzieją będzie pieścił tę najmilszą pustkę…

C o s i k

   

       Autor tekstu Antoni Ryszard Sobczyk  pochodzi z Miąsowy w powiecie jędrzejowskim. Obecnie mieszka w Żorach, jest emerytowanym górnikiem. Jego tekst dobrze oddaje nastrój jędrzejowskiej wsi  sprzed ponad pół wieku. 

 

Będąc dzieckiem bardzo często z rozdziawioną gębą słuchałem przeróżnych opowieści i bojek opowiadanych przez dziadków, rodziców, ich kumotrów i sąsiadów. Bardzo byli zapamiętali w tych bojkach, opowiadali je do późna w wieczór i nawet zapominali o dzieciach, które już dawno same posnęły. Najbardziej intrygujące w ich opowieściach były często powtarzające się zwroty, w miejscowej gwarze,
np.

– cosik zachrobotało, cosik chodziło po izbie, cosik zapukało w okno, cosik chodziło za stodołą.

Zawsze było to bezosobowe, nijak nie nazwane, C O S I K !

Między Mnichowem a Miąsową są rozległe pola, tzw. Hektary. W środkowej ich części, obok dolinki z płynącą strugą, jest piaszczysty wzgórek zwany od dawna Kościółkiem. Dokumentów nie ma,
ale prawdopodobnie w tym miejscu stał kościół, który spłonął w XVII wieku. Świadczy o tym tzw. kapitel kruchty z XII wieku, wyciosany w piaskowcu, służący w obecnym kościele, jako kropielnica. Mówiło się,
że:
COSIK tam lubi prowodzać.
Przestrzegano, aby idąc tamtędy nocą być uważnym i przypadkiem nie wdawać się w rozmowy
z napotkanym, niby to wędrowcem, który jakimś trafem, zawsze miał po drodze z idącym, Bogu Ducha winnym człowiekiem. Oczywiście rzekomy wędrowiec po pewnym czasie gdziesik znikał, a człowiek się ponoć ocknął dopiero w lesie, albo w innej wsi, „uflogany” niemiłosiernie i wystraszony. Niejeden, opowiadając o swej przygodzie, zarzekał się na Święci Pańscy, że przypomniało mu się akurat teraz,
iż ten, niby wędrowiec, miał jakby kopyta zamiast butów. Powszechnie wiadomo było, że to prawda, bo nie jednego porządnego, szanowanego i wiarygodnego człowieka to spotkało, więc jak tu nie dać wiary.

Czas leciał. Miałem już 13-naście lat i wracałem z Wygody do domu w Miąsowej przez ten właśnie Kościółek, nie pierwszy raz przecież, bo na „Wygodzie” mieliśmy dwie morgi pola, wiano Mamy. Jak mawiał Ojciec:  to „mordęga”. I była to najprawdziwsza  prawda, a mogą o tym zaświadczyć nasze stare, pokrzywione kości.

Tak sobie idę z tego pola. …
W Mnichowskich cworokach przy figurce, zdjąłem copke, nabożnie się przeżegnałem i skręciłem
w stronę Kościółka na Hektary. Kiedyś było to panadziedzicowe pole, w czasie wojny służyło jako niemieckie lotnisko polowe, a po wojnie w ramach reformy rolnej zostało poprzecinane polnymi dróżkami, w szachownicę, jak wielkanocny makowiec z wierzchu. Obcy się tu nie połapie, tylko miejscowi trafią na swój hektar pola, choćby i po ćmoku.

Późno już było. …
W pole przecie wychodziło się dodnia, a robote kończyło o zachodzie słońca, bo czasu nie zwykło się marnować. Trochę chłód minie przejął, byłem na letniaka, a pora była jesienna i mgliło się.

– Minąłem Kościółek. … Cichuśko. …

Dalej zarysy wiosek trochę zamglone, ino psy poszczekują. Gadzina nie porykuje, pewnie krowy
już podojone i poobrządzane. W oddali słychać było jeszcze przez chwilę skrzypiący wóz jakiegoś spóźnionego gospodarza, wracającego z pola do wsi.

Już po podorywkach, ziemniaki wykopane, ale czuć jeszcze zapach palonej naci. Żadnych kolorów nie ma jak przed żniwami bywało, a wszystko zlewa się w szarość. Drogi polne z koleinami po wozach na żelaznych kołach,  wszystkie podobne do siebie. Pośrodku kolein miejsca porośnięte trawą, często wypasane krowami, trzymanymi na łańcuchach, przez takich jak ja wtedy.

Idę umordowany i głodny jak dziadowski pies, myślę o niebieskich migdołach, bo o czymże mógł myśleć trzynastoletni wiejski wyrostek ?
Nogi mnie bolą, ale jakoś raźniej się zrobiło, bo szczekanie psów coraz głośniejsze i widzi mi się, że już przez mgłę chałupy przezirają.

Wchodzę między płoty od strony ogrodów. …

– Coś te płoty, … jakieś nie takie? …
Słyszę, że po obejściu ktoś się krząta.
Pewnie jeszcze obrządzają -myślę.

Przystanąłem, patrzę przez balaski:

– przecie to nie Grzybosko!

Strach mnie taki przejął, że jezuusicku ! Przymurowało mnie w miejscu, język stanął kołkiem, mało co nie zmoczyłem portek i pierwsze, co mi przyszło na myśl to: Ojczenasz … .
Pies na podwórzu zaczął niemiłosiernie ujadać, babina przystanęła, zaczęła się rozglądać. …
Spojrzałem na nią i wtedy się ocknąłem!

– Znam ją! To kobieta z Górek, zachodniej części Mnichowa, naprzeciwko Miąsowy!
Jakem się odwwwwrócił. … I prościuśko, najpierw drogą, później grząbami i nie wiadomo kiedy wpadłem do domu.
Mama mówi: Cóześ tak wpod, taki zziajany?!
– A bom głodny.
Ale jak to każda mama, miarkuje że coś cyganie i podpytuje mnie, razem z siostrą. Przyszła też akurat ciotka Wichta /Wiktoria/ i tak mnie wypytują wszystkie trzy.
Wypytują, a ja kręcę. …
W końcu się pogubiłem i mówię, jak na spowiedzi u Śliwakowskiego.
– Ide przez te Hektary umordowany i głodny, pola poorane, drogi jednakowe, wsi nie widać bo mgła, źle skręciłem i zamiast wyjść koło Grzybowskich to sie znalazłem na Górkach.  I tyle!

No i wtedy się zaczęło! Mama w lament:
– Ło mujezu kochany, prowodzało cie!
Ciotka podejrzliwie pyta
– Som żeś szed, nie było tam, kogo?
– Pewnie, że som !
– Możeś nawet nie widzioł?
– Przecie, mówie, że nikogo nie było, źle skręciłem, zmyliłem droge i tyle!

Siostra, jak to dziewucha, rozbeblała wszystko po wsi. Com się musiał późni naopowiadać, natłumaczyć
po rodzinie i znajomych, to ino jeden Ponbóg wi. Ale, nie powim, wszyscy mi współczuli.

-Miołeś szczęście!
No, bo jak by cie tak wyprowadziło gdzie do lasu, albo, co nie daj Boże, na jakie bagna?!

Jeszcze teraz, czasem się we wsi o tym mówi. …

Do oceny czytającego należy:
– czy pobłądziłem?
– a może nie ? …
– a może COSIK mnie prowodzało?

Hahahahahaha …

Ale moja Mama mówi:
Ty się lepi nie śmij, gupcoku jeden!

 Żory środa, 20 stycznia 2010