Człowiek jest głównym i jak się okazuje niezwykle trudnym problemem filozofii, psychologii, medycyny, a także innych dziedzin nauki. W ciągu wieków wyjaśnione zostało wiele zjawisk tkwiących
w jego naturze, ale nadal jest On wielką tajemnicą. Nikt chyba celniej nie wyraził słowami istoty człowieczeństwa, niż niemiecki filozof Dietrich von Hildebrand. Wyróżnił on mianowicie dwa rodzaje wartości: jakościowe i ontyczne:
-wartości jakościowe są stopniowalne, a więc coś może być mniej lub bardziej piękne, mniej lub bardziej dobre;
– wartość ontyczna dotyczy człowieka i nie da się jej stopniować, bo nie można być mniej lub bardziej człowiekiem.
Poza tym wartości jakościowe mogą mieć swoje przeciwieństwa, np. przeciwieństwem miłości jest nienawiść, a dobra zło. Człowiek natomiast jako wartość ontyczna nie ma swojej przeciwności, bo nie istnieje przecież „nieczłowiek”.
W kontekście wartości ontycznych, człowiek jest absolutem, a więc bytem doskonałym
i najwyższym. Z tego źródła wypływają jego prawa:
– przede wszystkim prawo do życia;
– stąd też człowiek czerpie prawo do satysfakcji z tego co jest, co było i optymistyczne prawo
do wyczekiwania na to, co dopiero ma nastąpić;
– stąd wypływa także prawda, że życie człowieka jest piękne, bo przeżywa On wspaniałe chwile współdziałając z innymi ludźmi, obcując z przyrodą, z dziełami sztuki, odwiedzając ciekawe miejsca, wykonując atrakcyjne czynności, a im dłużej żyje, tym z większą tęsknotą wspomina chwile dzieciństwa
i młodości.
Wielki Tydzień. Patrzę na Chrystusa i wstyd się przyznać, ale zamiast myśleć o sprawach najważniejszych, przychodzą mi do głowy same wątpliwości. Zastanawiam się na przykład, dlaczego choć Bóg nie potrzebuje oczu ani uszu by widzieć i słyszeć, to chrześcijanie przedstawiają Go wyposażonego
w ludzkie organy?
– Pewnie dlatego, że w łonie Dziewicy Maryi Syn Boży przyjął ciało takie jak nasze?
– No tak, ale wtedy był człowiekiem…
– A później ?
– Później to już Bóg, a więc raczej inteligencja bezosobowa…
– Ale przecież Bóg stworzył nas na obraz i podobieństwo swoje, więc my do Niego, a On do nas, jesteśmy podobni ?
…
Staram się jakoś te moje myślenie uporządkować i dochodzę do wniosku, że Mój Bóg zawsze
z wysokości pasterzuje światu. Najwyraźniej jest to również wyobrażenie innych ludzi, w tym takze artystów, bowiem w różnych miejscach na świecie powstają potężne pomniki Boga-Człowieka, Stworzyciela, Zbawiciela, Odkupiciela, Króla … . Dodatkowo ustawiane są przeważnie w taki sposób, aby były widoczne z daleka i aby Chrystus mógł „patrzeć w przestrzeń ogromną”…
Przykładem takiego wszystkowidzącego monumentu jest Chrystus Zbawiciel z Rio de Janeiro, odsłonięty w 1931 roku, którego 30 -sto metrowa statua znajduje się na siedmiometrowym cokole,
a całość ustawiona jest na ponad siedemsetmetrowej skale. Betonową figurę Zbawiciela z rozpostartymi ramionami widać z każdego miejsca miasta i stał się on symbolem całej Brazylii.
Chrystus z Rio /Wikipedia/
Nawiązaniem do brazylijskiego „olbrzyma” jest Pomnik Chrystusa Króla powstający
w Świebodzinie, w województwie lubuskim. Jego całkowita wysokość wynosić będzie 52 metry
/16 m -sztucznie usypany kopiec, 33 m -figura Chrystusa, 3 m -pozłacana korona/.
Inne pomniki Chrystusa rozsiane po świecie są mniejszych rozmiarów ale zawsze odgrywają równie ważną rolę, jak wspomniane powyżej „giganty”.
Na tle „olbrzymów” także Pomnik Jezusa Chrystusa w Rakowie ma skromne rozmiary. Pochodzi
z połowy XVI wieku i jest najstarszym obiektem kultury materialnej na tym terenie. Usytuowany
w najwyższym miejscu tej okolicy, około dwa kilometry na północ od wsi stoi samotnie na tzw. „dworskich polach”, bo otaczające go zabudowania już od kilkuset lat nie istnieją. Postać pierwotnie umieszczona była na trzymetrowej kolumnie, skrócona kilka lat temu bo dwóch metrów.

Pomnik Chrystusa w Rakowie
Dwór i „dworskie pola” należały w przeszłości, od 1156 roku, do Klasztoru Cystersów w Brzeźnicy /dawna nazwa Jędrzejowa/ co potwierdza wielowiekowe osadnictwo ludzi na tym terenie.
/Wielkanoc 2009/
Liryka dla człowieka wiele znaczy: rozładowuje napięcia, wzmacnia wewnętrznie, wycisza …
Czasem mamy ochotę uzewnętrzniać swój stan serca i umysłu. Wtedy mocniej kochamy sztukę,
wtedy też chętniej czytamy i piszemy poezję …
Przedstawiam kilka wierszy ze zbioru mojego przyjaciela Wieśka Gruszki,
z którym przeżyliśmy i mam nadzieję przeżyjemy jeszcze, nie jedną wspaniałą przygodę.
Dla B …
Zbyt szybko goniłem za marzeniami
nie pozwoliłem Ci za sobą nadążyć,
a potem zacząłem uciekać przed sobą,
przed ludźmi,
za granicę.
Dzisiaj nie jestem ani mądrzejszy, ani bogatszy.
Dzisiaj wiem jedno: nie mogę
stracić widoku wschodów i zachodów słońca,
twojej twarzy, … to pozwala mi żyć.
Zastanawiam się, czy warto bronić marzeń,
kiedy odejść łatwiej niż żyć.
**
Przytulam liść
Ostatni tej jesieni
Odpływam z deszczem
Ostatnim tej jesieni
Powracam
Z pierwszym liściem wiosny
Do Ciebie …
Tęsknota
Tęsknić
za czym do kogo?
Pragnąć
wolności z kim?
Kochać
po co, dlaczego, kogo?
Przeklinać los nie warto
życie jest tylko jedno
i trwa zbyt krótko.
To dla kogo i po co żyć
dla samego życia?
Czy aby warto.
Życie moje
Życie moje, dni moje
szare smutne
jak krople dżdżystego deszczu
spływające po brudnej szybie.
Jedyne blaski
jasne błyskawice z nieba,
Jedyne dźwięki
gromy z nieba.
Stoję w swoim życiu
jak stara wierzba przydrożna,
która czasami zaświeci
blaskiem w noc świętojańską.
To mało żeby żyć
jeszcze mniej by przetrwać.
Rosła na skraju naszego osiedla i była jedyną jabłonią wśród nowych bloków. Należała do wszystkich mieszkańców, a więc w gruncie rzeczy była niczyja i nikt o nią nie dbał. Dzieci wspinały się na nią, obłamywały gałęzie i obtrącały owoce. A ona mimo to trwała uparcie na swoim miejscu, jak to z takimi półdzikimi drzewami bywa. Ponieważ od dołu była systematycznie niszczona, utworzyła koronę wysoko nad ziemią i wyglądała jak rozłożona parasolka na długiej rączce.
Nadeszła jesień. Jabłek na drzewach już nie było, a z tego „osiedlowego drzewa” już nawet liście opadły. Jednakże na jednej z najwyższych gałęzi wisiał dorodny owoc. Widać go było z daleka, bo złocił się w słońcu niczym gwiazda na niebie. Ludziska spoglądali na jabłko łakomie, ale ono wisiało na tyle wysoko, że zerwać go lub strącić nie było łatwo i nawet nikt się do tego nie zabierał.
Wszystko jednak do czasu.
Jakoś pod koniec października zainteresował się owym jabłkiem kaleki mężczyzna, Pan Dzidek, mieszkający w tej okolicy i przechadzajcy się często alejką obok „naszej, czyli niczyjej” jabłonki. Pan Dzidek jedną nogę miał krótszą i skrzywione barki, a twarz jego była chuda i blada. Zatrzymywał się wiele razy przy tej jabłoni, opierał się o jej pień, długo spoglądał w górę ku jabłku, rozmyślając zapewne o tym, jakby go pozyskać.
Wreszcie któregoś z kolejnych dni Pan Dzidek postanowił jabłko strącić. Na początek rzucił kilka razy kamieniem, ale bezskutecznie. Stanął trochę zniechęcony, ale za chwilę spróbował ponownie. Teraz wiele kamieni poleciało w powietrze, niektóre nawet blisko celu.. Zanim się spostrzegł, obstąpili go mali chłopcy, chętni do doradzania i pomocy. Pan Dzidek nie miał jednak do nich zaufania ani ochoty na współpracę. Obawiając się tych wspólników, przerwał rzucanie i odszedł
Zbliżał się wieczór, chłopcy rozeszli się do domów, a Pan Dzidek znowu się zjawił. Tym razem przyniósł ze sobą krótki patyk i nim rzucał w stronę jabłka. Patyk jednak przelatywał przeważnie pod gałęzią, a za którymś razem rzucony mocniej, zatrzymał się w koronie drzewa. Wtedy Pan Dzidek poszukał kolejnego kija i znowu próbował. Szybko się jednak męczył, co jakiś czas przerywał rzucanie i odpoczywał. W pewnym momencie usiadł nawet pod drzewem i wypalił papierosa. Podniósł się, zdjął wierzchnie ubranie i znowu „zaatakował”.
Robiła się już „szarówka”, kiedy bardzo zmotywowany Pan Dzidek trafił wreszcie kijem we właściwą gałąź. Jabłko ku jego radości oderwało się i zaczepiając o gałęzie spadło na ziemię. Już zbliżał się do swojej zdobyczy, już pewnie wyobrażał sobie jego słodko-winny smak, gdy nagle zjawił się młody „wilczór”. Zanim Pan Dzidek zdążył się schylić, chwycił jabłko w swój wielki pysk. odbiegł zupełnie niedaleko, zaledwie parę kroków i pożarł go.
Panu Dzidkowi łza spłynęła po bladym policzku. Przygnębiony, chwilę jeszcze pozostał na miejscu, po czym zebrał swoje „szmatki” i powlókł się w głąb osiedla mamrocząc coś pod nosem.
Ps. „Kto nie ma szczęścia, to i w kościele go okradną”.